Zdrowie a medycyna naturalna

 

Pozwól gorączce rosnąć

pierwszą reakcją większości lekarzy, rodziców i chorych jest chęć zbicia gorączki, gdy przekracza 38°C.

W przypadku infekcji wirusowych (czyli znacznej większości przypadków!) to jednak ogromne głupstwo, a za chwilę zrozumiesz, dlaczego.

Wirusy najczęściej dostają się do organizmu przez usta lub nos. Atakują komórkę, namnażając się w jej wnętrzu, aż ta przepełniona ich milionami, nabrzmiewa niczym jajko.

Zaatakowana komórka obserwowana pod mikroskopem elektronicznym przypomina plastry pszczele – to właśnie wirusy, ściśnięte niczym przegrody w plastrze miodu! Całkowicie ogarnięta wirusem komórka umiera i pęka, a wirusy wydostają się z niej i rozprzestrzeniają się w organizmie. Każdy z nich atakuje inną, zdrową komórkę, a cały cykl rozpoczyna się od początku.

Rozprzestrzenianie się wirusa odbywa się więc bardzo szybko. Miliardy komórek mogą zostać zaatakowane w przeciągu kilku godzin. Umiera ich tak wiele, że szybko odczuwasz ich straty w organizmie – bolą Cię stawy, głowa, mięśnie, brzuch, uszy lub inne części ciała.

Na szczęście organizm nie pozostaje bezczynny w obliczu inwazji wirusów.

W momencie zaatakowania komórki przez wirusa wydziela ona substancje powodujące obrzęk ścian otaczających ją naczyń krwionośnych. Krew płynie tam wtedy wolniej, gromadzi się w miejscu infekcji, pozwalając białym krwinkom (leukocytom) przekroczyć ściany naczyń krwionośnych i przedostać się do zainfekowanej komórki.

Stan zapalny ławo zauważyć – krew gromadzi się w miejscu infekcji, staje się ono czerwone, gorące i bolesne. Jest to jednak dobry znak.

Powstały stan zapalny to reakcja obronna organizmu. Zainfekowana komórka otaczana jest milionami białych krwinek. Jest ich tak wiele, że blokują dostęp tlenu. Komórka zaczyna „dusić się” i wytwarza dwutlenek węgla oraz kwas mlekowy. Prowadzi to do zakwaszenia i zahamowania namnażania się wirusów. Wydziela się wtedy dużo ciepła, co również niszczy wirusy.

Oczywiście, taka komórka umiera. Rozprzestrzenianie się wirusa jest jednak zatrzymane, co przecież jest najważniejsze. Gdy komórka umiera, białe krwinki giną razem z nią, wydzielając substancje podnoszące temperaturę ciała i wywołujące gorączkę. Ta podwyższona temperatura ciała zabija pozostałe wirusy obecne w innych częściach organizmu.

Strategia obronna naszego ciała działa zatem na dwa sposoby – poprzez podniesienie temperatury wokół chorej komórki oraz temperatury ogólnej całego ciała – stąd gorączka. Obie reakcje przyczyniają się do zatrzymania infekcji wirusowej.

Stan zapalny i gorączka – dobre dla Ciebie

Krótkotrwały stan zapalny oraz nieprzekraczająca 40°C gorączka są bardzo skutecznymi reakcjami organizmu, chroniącymi przed wirusami. Są wręcz niezbędne – bez stanu zapalnego wirusy zabiłyby nas bez najmniejszego oporu.

Człowiek od zawsze to wiedział: dawniej, podczas infekcji, chorego kładziono pod pierzynę i kazano mu pić napary, aby wywołać pocenie się i podniesienie temperatury ciała.

I tak np. szybkość namnażania się tak groźnego wirusa jak polio, który powoduje kalectwo na całe życie, zmniejsza się o 99%, gdy temperatura ciała podnosi się z 38,5°C do 39°C!1

Warto wiedzieć, że przed latami sześćdziesiątymi każdy w którymś momencie swojego życia zaraził się wirusem polio. 90 do 95% tych osób nawet nie zdawało sobie z tego sprawy, ponieważ wirus eliminowany był przez ich naturalny system obronny, zanim nawet zdążył wywołać objawy choroby. Mniejszość zakażonych chorowała, jednak u większej części z nich uderzenie gorączki niszczyło wirusa zgodnie z opisanym powyżej mechanizmem.

Jednak, gdy ktoś nieszczęśnikowi zaoferował tabletkę aspiryny dla zbicia gorączki, kończyło się to katastrofalnie: wirus atakował rdzeń kręgowy, powodując paraliż nóg.

Dlatego też podanie osobie zarażonej wirusem zwykłej tabletki aspiryny lub paracetamolu może być tragiczne w skutkach. Zwalczając stan zapalny i temperaturę, jednocześnie daje się wirusowi prawdziwy zastrzyk energii. Organizm pozbawiony jest wszelkiej naturalnej ochrony i nie ma możliwości zatrzymania rozprzestrzeniania się wirusa i choroby.

Znane doświadczenie

Zdrowe króliki trzymane w temperaturze otoczenia 20°C mają temperaturę ciała 39°C. Przy 36°C na zewnątrz temperatura ciała królików osiąga 40°C. Gdy zwierzętom wstrzyknięto wirus myksomatozy, 63% z nich zginęło w niższej temperaturze otoczenia, w przeciwieństwie do 30% w drugiej grupie (trzymanej w wyższej temperaturze).

Gdy zarażonym zwierzętom wstrzyknięto środek obniżający temperaturę (jak aspiryna czy paracetamol), liczba zgonów wzrosła dwukrotnie. Wiadomo to już od pięćdziesięciu lat!1

Francuski profesor André Lwoff, laureat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny z 1965 roku, dokonał odkrycia jak gorączka oddziałuje na wirusy i wyjaśnił to środowisku medycznemu.

A jak zauważyłeś już wyżej na przykładzie polio, nieznaczna różnica temperatur (0,5°C) może powodować ogromny spadek szybkości reprodukcji wirusów. Jest to różnica między zdrowiem a chorobą, a w niektórych przypadkach między życiem a śmiercią!

Zbijanie gorączki może zatem przyspieszyć reprodukcję wirusów tak, że dosłownie zalewają one układ odpornościowy.

Wywoływanie gorączki dla zdrowia

Podczas, gdy medycyna konwencjonalna wciąż zaleca kąpiele w letniej wodzie dla zbicia gorączki przy asyście leków przeciwgorączkowych masowo reklamowanych przez media, w rzeczywistości najlepiej robić rzecz zupełnie odwrotną, czyli wywoływać gorączkę w celu przyspieszenia procesu zdrowienia.

Oto instrukcja „gorączkoterapii”. Nie należy z niej korzystać, jeśli jesteś w ciąży (przy naturalnie podwyższonej temperaturze w tym stanie) lub gdy istnieją inne przeciwwskazania do przebywania w wysokich temperaturach.

Przygotowanie: „gorączkoterapia” wydaje się być zwykłą kąpielą w gorącej wodzie, tak naprawdę jednak jest bardziej skomplikowana. Należy stosować się do instrukcji, aby była skuteczna. W zasięgu ręki miej termometr i okrycie dobrze wchłaniające wodę (na przykład duży szlafrok czy dres). Wybierz moment, w którym masz przed sobą kilka godzin spokoju. Wypij dwie szklanki czystej wody i przygotuj więcej wody do picia podczas i po terapii.

Krok 1: Nalej do wanny wody gorącej na tyle, aby temperatura była jak najwyższa, ale możliwa do zniesienia. Wejdź do wanny.
Bardzo uważaj przy przygotowywaniu kąpieli dla kogoś innego, zwłaszcza dla dziecka! Dla bezpieczeństwa możesz wykąpać się razem z nim.

Krok 2: W wannie zmierz temperaturę pod pachą. Gdy osiągnie 38,5°C, odczekaj 20 minut. Zwykle przy tej temperaturze człowiek zaczyna mocno się pocić. Pij wodę, lecz nie zimną.

Krok 3: Po 20 minutach wyjdź z wanny. Uważaj przy wychodzeniu, ponieważ możesz czuć się wtedy bardzo słabo. Energicznie wytrzyj się, owiń głowę ręcznikiem i załóż szlafrok.

Krok 4: Szybko, zanim się ochłodzisz, wejdź do łóżka. Będzie Ci bardzo gorąco i będziesz obficie się pocić – właśnie o to chodzi! Pozostań pod przykryciem aż do etapu 5. Śpij, jeśli masz taką możliwość – to najlepsze, co możesz zrobić.

Krok 5: Temperatura ciała powróci do swojego naturalnego stanu po 45 minutach do 2 godzin. Zanim zrobi Ci się zimno, zdejmij wilgotny szlafrok. Uważaj, aby się nie ochłodzić. Dopiero teraz terapia jest zakończona.

Możesz powtórzyć cykl kilka razy, praktycznie w przypadku wszystkich infekcji. Terapia ta jednak jest najskuteczniejsza na początku choroby. Wtedy też najłatwiej doprowadzić organizm do silnego pocenia.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Współczesna pszenica to rodzaj plastiku

zboża to pożywienie bardzo współczesne, którego ludzkość nie spożywała przez 99,5% swojego istnienia. Gatunek ludzki istnieje na Ziemi od 8 milionów lat, a zaledwie 5 000 lat temu nasi przodkowie z okresu zbieracko-łowieckiego rozpoczęli masowo uprawiać zboże.

Nasz system trawienny nie jest więc przystosowany do spożywania pszenicy. Pojawienie się pszenicy na masową skalę w naszym żywieniu nie przyniosło korzyści. Wzrost, długość życia i stan zdrowia naszych przodków pogorszyły się. Dopiero na początku XX wieku odzyskaliśmy wzrost zbliżony do dawnych ludów zbieracko-łowieckich.

Tym niemniej, pszenica jako pierwsze zboże uprawne była korzystna dla ludności w rozumieniu globalnym: to pokarm bardzo kaloryczny i bardzo wydajny, umożliwiający liczebnej populacji życie w grupie. Jej uprawa wymagała od ludów wędrownych osiedlenia się, co pozwoliło kobietom mieć więcej dzieci. Można nawet, upraszczając, powiedzieć, że dzięki pszenicy powstały pierwsze wielkie miasta oraz podział pracy umożliwiający postęp techniczny, intelektualny, artystyczny i naukowy.

Ogólnie rzecz biorąc, pszenica była więc błogosławieństwem dla ludzkości. Człowiek szybko rozeznał się w jej uprawie i ze starannością wyselekcjonował najlepsze odmiany, czyli te najbardziej odporne na niepogodę i dające najpiękniejsze kłosy.

Skrzyżowanie pszenicy umożliwiło zrobienie chleba

Egipcjanie odkryli, że po zredukowaniu do mąki i wymieszaniu z wodą i solą niektóre rodzaje krzyżówek pszenicy mogły fermentować i rosnąć. Takie ciasto można było upiec jako chleb, który był przyjemniejszy w jedzeniu niż papki czy płaskie podpłomyki.

Z pradawnych odmian zboża uprawianego przez człowieka nie dało się zrobić chleba. Tak jak mąkę ryżową, kukurydzianą czy gryczaną, można je było mieszać z wodą i dodawać drożdże, ale ciasto nie rosło. Aby z prostej papki wytworzyć ciasto sprężyste i wyrośnięte, mąka musi zawierać białka zdolne do tworzenia wiązań ze skrobią. Te białka, nazywane są przez chemików prolaminami i glutelinami, tworzą gluten. Im bardziej zboże jest bogate w gluten, tym bardziej ciasto wyrasta.

W pierwszej uprawianej przez człowieka pszenicy (zwanej pszenicą dziką) nie było dużo glutenu. Z tej odmiany można było robić podpłomyki, które tylko lekko wyrastały, ale chleba zrobić się nie dało. Egipcjanom udało się skrzyżować tę pszenicę z inną rośliną, co dało nową odmianę pszenicy dużo bogatszej w gluten (jej naukowa nazwa to Triticum dicoccum).

Z biegiem czasu człowiek zaczął krzyżować i selekcjonować odmiany pszenicy zawierającej jak najwięcej glutenu, aby wytwarzać coraz okazalsze chleby.

Więcej glutenu w pszenicy = szczęśliwy konsument

Dzisiaj zawartość prolamin w takich zbożach jak pszenica, kamut, żyto, owies i orkisz sięga aż do 69% wszystkich białek. To bardzo dużo…

Klienci piekarni są zachwyceni, ponieważ za 3 – 4 zł można kupić olbrzymi chleb. Już po pierwszym ukrojeniu okazuje się jednak, że miąższ chleba rozpada się w kawałki albo się klei. A przecież na wystawie sklepowej ten chleb wyglądał na taki prawdziwy i zwarty…

Potem matki się dziwią, że ich dzieci na podwieczorek zjadły prawie cały chleb. Nie powinny – w rzeczywistości na rozmiar takiego chleba złożyło się głównie powietrze.

Kolejna zaleta: wyjątkowe bogactwo glutenu w nowych mąkach umożliwiło rozkwit rynku wypieków piekarniczych takich jak drożdżówki, które można kupić wszędzie: we wszystkich centrach miast, strefach handlowych, bazarach, dworcach i wszędzie tam, gdzie nie przetrwał żaden inny handel poza automatami z napojami.

Nie ma nic prostszego niż przekształcić maluteńką kulkę mrożonego ciasta we wspaniałą, złocistą bułkę, zaokrąglonego rogalika czy błyszczącą drożdżówkę z czekoladą. Wystarczy mieć tylko tani elektryczny piekarnik i jednego niewykwalifikowanego pracownika. Małą kulkę zakupioną za 50 groszy można sprzedać za 2 – 3 złote wracającym do domu, którzy nie zdążyli na kolację.

Te same kulki ciasta można zresztą już kupić w supermarketach w dziale z mrożoną żywnością. Na plastikowych opakowaniach zdjęcia są tak apetyczne, że ledwie wierzysz własnym oczom po otwarciu opakowania, na widok małych rogalików i bułeczek z czekoladą – surowych, zamrożonych w celofanie, beznadziejnie małych i bladych. Ale gdy włożysz je do piekarnika … cud! To, co wyrasta jest mniej lub bardziej, ale faktycznie podobne do tego, co widniało na opakowaniu!

Pamiętasz film „Powrót do przyszłości 2” z 1989 roku? Jego bohater wchodził do machiny czasu, która przenosiła go do 2015 roku. Moją uwagę zwróciła scena, w której babcia wkładała do piekarnika pastylkę przypominająca plastik, z której po kilku sekundach powstawała ogromna, parująca i rumiana pizza, przy okrzykach uznania jej wnucząt. Cóż, oto tu jesteśmy. Te wszystkie „smakołyki” powstały za sprawą niezwykłego glutenowego bogactwa we współczesnym zbożu.

Piekarnie – zwrot ku naturze?

Gdy wielu konsumentom znudził się za mało odżywczy biały chleb oraz tostowy chleb przemysłowy, niektóre piekarnie zaczęły używać bardziej złożonej mąki, określanej często jako „pełna”, „półrazowa” lub „wielozbożowa”, ponieważ dodaje się do niej otręby (otoczka ziarna) lub całe ziarna.

Chleby te kosztują dużo drożej niż chleb biały. Ale wcale nie są bardziej tradycyjne i naturalne, ponieważ odmiany pszenicy, z której powstają są takie same i nie mają zupełnie nic wspólnego z tym, co nasi pradziadkowie nazywali pszenicą.

Dziesiątki chromosomów więcej!

Pod koniec XIX wieku, a potem w latach 60. ubiegłego wieku w badaniach rolniczych zanotowano szybki „postęp” polegający na tworzeniu zboża bardziej odpornego, bardziej wydajnego i z wyższą zawartością glutenu. Hybrydyzacje oraz krzyżowania dały zupełnie nowe gatunki, nadal nazywane pszenicą. Ale są one tak podobne do naturalnej pszenicy jak dzień do nocy, żeby nie powiedzieć: jak plastikowy banan do prawdziwego banana.

Dzisiejsza „pszenica” nazywa się m.in. KWS Ozon, Bombona, Figura, Brillant, Legenda itd. Ma 42 chromosomy, podczas gdy pszenica z czasu naszych przodków miała ich 14!!! U człowieka nawet jeden chromosom więcej powoduje upośledzenia (jak zespół Downa) lub śmierć.

Nowe białka, których człowiek nie może strawić

Czytelnicy Poczty Zdrowia wiedzą, że chromosomy zbudowane są z DNA. Zlokalizowane na nich geny służą do kodowania białek – podstawowych „cegiełek”, służących do budowy organizmu. Fakt, że współczesna pszenica ma o kilkadziesiąt chromosomów więcej, sprawia, iż zawiera niezliczoną ilość nowych białek, z których wiele nie podlega trawieniu przez człowieka. Aby dane białko mogło zostać strawione, układ pokarmowy musi produkować odpowiednie enzymy, które będą zdolne do rozłożenia tych białek. Ale nie zawsze się tak dzieje, wręcz przeciwnie. To dlatego nie masz na przykład enzymów, które ma krowa – ona może się żywić trawą, a Ty nie.

Dzisiejsza pszenica wywołuje więc, u alarmującej wręcz liczby osób, problemy trawienne oraz objawy nietolerancji (celiakia, alergie) lub co najmniej nadwrażliwość przejawiającą się w postaci wzdęć, zaparć, bólów głowy, bezsenności, chronicznego zmęczenia, depresji, łamliwych kości.

Według niektórych specjalistów, wśród nich jest Elke Arod ze Szwajcarii, aż 80% ludności wykazuje nietolerancję pszenicy1. Inny specjalista, Julien Venesson, autor niedawno wydanej książki pt. „Gluten: jak współczesna pszenica nas zatruwa”, twierdzi, że choroby spowodowane nietolerancją glutenu dotkną co najmniej 6% ludności, a niektórzy badacze szacują, że nawet 35%2.

Dlatego nie dziwi nas dziś wzrastająca liczba osób skłaniających się ku diecie bezglutenowej. To nie jest moda ani problem psychologiczny. Dzisiejsza pszenica jest naprawdę obcym pożywieniem dla człowieka, a niektórzy mówią, że to tak jakby próbować zjeść plastik. Dieta bez glutenu pozwala na poprawę zdrowia, co zdecydowanie możesz sprawdzić na sobie, jeśli spróbujesz wyeliminować zboża.

Zboża nie są ani korzystne, ani nawet potrzebne

Być może pamiętasz, jak w jednym z moich ostatnich artykułów wyjaśniałem, że pszenica w żaden sposób nie była pokarmem naturalnym ani potrzebnym dla człowieka? Przez miliony lat nasi przodkowie unikali zbóż z uwagi na zawarte w nich substancje antyodżywcze blokujące wchłanianie substancji mineralnych.

Propaganda rządowa na skalę światową, która zachęca ludzi do tego, aby centralnym produktem w ich diecie były pełne zboża, jest więc pozbawiona zdrowego rozsądku, a nawet podstaw naukowych.

To przecież masowe spożycie zbóż, czyli „pustych kalorii”, jest powodem, dla którego Amerykanów, potem Europejczyków, a obecnie również mieszkańców innych krajów, objęła przerażających rozmiarów epidemia otyłości, cukrzycy, chorób układu krążenia, które są dziś główną przyczyną zgonów na świecie. I to nie dzieje się z powodu jedzenia za tłusto czy za słono.

Każdy może żyć bez glutenu, jeśli tylko zechce

Dieta bezglutenowa nie może Ci w żaden sposób zaszkodzić. Przeciwnie – zmusi Cię do zastąpienia pszenicy, chleba, makaronów innymi produktami o większej wartości odżywczej, np. kaszami: jaglaną, gryczaną czy roślinami strączkowymi: fasolą, soczewicą.

Każdy więc, jeśli tylko zechce, może zacząć dietę bezglutenową. Oczywiście, osoby z nietolerancją glutenu (chore na celiakię – 1% populacji) lub wrażliwe na gluten (co jest dużo częstsze) odczują jeszcze więcej korzyści niż inni, ponieważ objawy ich choroby znikną.

Dlatego w jednym z następnych artykułów opiszę zasady diety bezglutenowej. Dzięki niej zastąpisz produkty mało odżywcze i w gruncie rzeczy bez większych walorów smakowych, produktami lepszymi dla zdrowia i… smaczniejszymi.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Szczepionki: Co powinien wiedzieć każdy rodzic?

O tym, że władze Unii Europejskiej ogłosiły wprowadzenie nowej szczepionki „6 w 1” przeznaczonej do stosowania u niemowląt, przeczytałem w jednej z notek prasowych. Szczepionkę tę produkuje pod nazwą Hexyon koncern Sanofi i ma ona zapobiegać błonicy, tężcowi, krztuścowi, WZW typu B, polio i niektórym innym chorobom takim jak zapalenie opon mózgowych wywołane bakterią Haemophilus influenzae typu B (w Polsce analogiczną szczepionką „6 w 1” jest Infanrix Hexa produkowana przez GlaxoSmithKline).

Szczepienia od dawna budziły moje obawy, jednakże ta wiadomość sprawiła, że zaniepokoiłem się jeszcze bardziej!

Połączenie kilku szczepionek w jedną oznacza równocześnie połączenie towarzyszących im skutków ubocznych!

Ponadto, czym więcej szczepionek podawanych jest w jednym zastrzyku, tym trudniej dowieść, która z nich wywołała dany skutek uboczny. Aby uzasadnić występowanie efektów ubocznych w wiarygodnie statystyczny sposób, muszą być one poważne i występować w wielu przypadkach. Jednakże takie badania prowadzi się dopiero wtedy, gdy społeczeństwo zacznie się orientować, że efekty uboczne powodowane przez szczepionki nie są bez znaczenia.

Niepokojące skutki uboczne

Alarmująca liczba badań naukowych ujawniła niebezpieczeństwa związane ze stosowaniem szczepionek.

To już nie tylko ostrzeżenia płynące z niewielkich stowarzyszeń czy grup o charakterze „sekciarskim”. Obecnie wątpliwości i obawy wyrażają osoby związane z branżą medyczną na całym świecie.

British Medical Journal – wydawane na całym świecie szanowane recenzowane czasopismo medyczne – 30 stycznia 2013 r. opublikowało wyniki badania wskazującego, iż szczepionka przeciw grypie H1N1 Pandermix (niestosowana w Polsce) spowodowała tysiące przypadków narkolepsji u dzieci. Narkolepsja to ciężka i nieuleczalna choroba, a liczba przypadków zachorowań związanych z podaniem szczepionki nie rekompensuje nawet liczby osób uratowanych dzięki tej właśnie szczepionce1. Istnieje również słabo udokumentowane powiązanie pomiędzy szczepionką przeciw grypie a zespołem Guillaina-Barrégo (autoimmunologiczne uszkodzenie nerwów objawiające się m.in. niedowładem, bólami korzeniowymi)2.

Gardasil, szczepionka przeciwko HPV (wirusowi brodawczaka ludzkiego) – od kilku lat stosowana w Polsce pod nazwą Silgard – która ma zapobiegać rakowi szyjki macicy, również wiąże się z głośnym skandalem. Według danych zebranych przez stowarzyszenie Sanevax szczepionka ta jest odpowiedzialna za 29 003 przypadki ciężkich efektów ubocznych oraz za co najmniej 130 zgonów3.

Szczepionka przeciwko WZW typu B jest również krytykowana. Zarzuca się jej niszczenie komórek wątroby, mimo że jej zadaniem jest ochrona przed chorobami wątroby4. Ponadto 21 listopada 2012 r. francuska Rada Stanu uznała, że glin zawarty w szczepionkach przeciwko WZW typu B był przyczyną ciężkiej wyniszczającej choroby zwanej zespołem makrofagowego zapalenia mięśniowo-powięziowego (MMF), na którą od 1996 r. cierpiał jeden z pracowników paryskiego magistratu; w wyniku tej decyzji pracownik otrzymał odszkodowanie5. W podobnej sytuacji mogą znajdować się tysiące ludzi, którym nie przyszło do głowy złożenie oficjalnej skargi.

Szczepionki mogą w niewielkich ilościach zawierać różne substancje toksyczne, takie jak formaldehyd (rakotwórczy), rtęć (neurotoksyczna), glin (neurotoksyczny) czy fenoksyetanol. Na działanie tych substancji szczególnie wrażliwe są małe dzieci, u których mogą wystąpić poważne zaburzenia funkcji układu nerwowego i odpornościowego.

Cząsteczki tych substancji stosowane są jako adiuwanty, które zwiększają skuteczność szczepionek, czyli odpowiedź układu odpornościowego. U niektórych osób istnieją także predyspozycje genetyczne, które powodują, że po podaniu szczepionki ich układ odpornościowy rozregulowuje się, co prowadzi do powstawania chorób autoimmunologicznych takich jak zespół makrofagowego zapalenia mięśniowo-powięziowego (MMF), zespół Guillaina-Barrégo lub zespół antyfosfolipidowy; te skutki uboczne są niezwykle poważne i choć występują rzadko, to jednak są dobrze udokumentowane.

Glin może także przyczyniać się do powstawania choroby Alzheimera oraz raka piersi, co wyjaśniałoby epidemię zachorowań wśród pokolenia powojennego.

Wątpliwa przewaga korzyści nad ryzykiem

Wszystkie te działania niepożądane są przedstawiane przez władze oraz media jako mało znaczące w porównaniu z „ogromnymi korzyściami”, które niosą ze sobą szczepienia.

Według powszechnej opinii szczepionki są doskonałą ochroną przed wieloma chorobami zakaźnymi. Panuje też przekonanie, że szczepionki pomogły zwalczyć liczne epidemie dziesiątkujące ludność we wcześniejszych epokach: dur brzuszny, cholerę, krztusiec, szkarlatynę, gruźlicę, zapalenie opon mózgowych, tężec, jak również choroby wieku dziecięcego, czyli odrę, świnkę, różyczkę itp.

Jednakże prawda naukowa i historyczna zmusza mnie do stwierdzenia, że – z wyjątkiem polio (którego historia zasługuje na osobny artykuł) – jest to zwykły mit.

Wymienione powyżej choroby przestały być przyczyną zgonów na dużą skalę jeszcze przed wprowadzeniem odpowiednich szczepionek. Przyczyniło się do tego zmniejszenie liczby osób żyjących w skrajnej nędzy, zmiana warunków życiowych, poprawa higieny oraz jakości wody pitnej, a także zmniejszenie stopnia niedożywienia.

Błonica – charakterystyczny przykład

Nie jestem w stanie omówić wszystkich chorób, skupię się więc na tych, które są najbardziej charakterystyczne. Opisane sytuacje są niezwykle podobne do przypadków związanych z innymi chorobami, na które nasze rządy przeznaczają fundusze w celu wykonywania masowych szczepień. Więcej informacji oraz szczegółowe dane liczbowe można znaleźć w raporcie dotyczącym szczepień w Europie „Survey on Vaccinations in Europe”6.

W Hiszpanii odnotowano 5000 zgonów spowodowanych błonicą w 1900 r., ale tylko 81 w roku 1964, w którym wprowadzono rutynowe szczepienia przeciwko tej chorobie.

We Francji obowiązkowe szczepienia na błonicę wprowadzono w 1938 roku. W kolejnym roku we Francji odnotowano 15 000 przypadków zachorowania na błonicę – i trzy razy tyle podczas wojny!

W Niemczech w czasie I wojny światowej odnotowywano 100 000 przypadków błonicy rocznie. Władze nazistowskie wprowadziły obowiązkowe szczepienia przeciw błonicy w 1939 r. W roku 1940 odnotowano 100 000 przypadków, a w roku 1945 – 250 000. Po wojnie zaprzestano obowiązkowych szczepień, a mimo to liczba zachorowań na błonicę spadała systematycznie, aż do 800 przypadków w 1972 r. (czyli o 99,2%).

W Norwegii odnotowano 555 zgonów spowodowanych błonicą w 1908 r., ale tylko dwa w roku 1939. Wtedy władzę w Norwegii przejął rząd nazistowski, który narzucił obowiązkowe szczepienia; w 1942 r. odnotowano 22 787 przypadków zachorowań na błonicę oraz 700 zgonów.

Liczby te oznaczają, że błonica rozprzestrzenia się przede wszystkim w okresach pogorszenia warunków życiowych (wojna), a kampanie związane z masowymi szczepieniami niestety przyczyniają się do zwiększenia liczby zachorowań. Często zdarza się, że wraz z poprawą higieny i sytuacji materialnej liczba ta spada do poziomu zerowego.

Oznacza to także, że rządy poszczególnych krajów są w stanie wprowadzać systematyczne szczepienia przeciwko chorobom, które w zasadzie już nie istnieją (jak to było w przypadku Hiszpanii w 1964 r. lub Niemiec w 1939 r.).

Powszechne zjawisko

Podobne zjawisko zaobserwowano w przypadku innych częstych chorób zakaźnych.

Dur brzuszny, który zdziesiątkował armię Napoleona oraz który spowodował od 5 do 7 tysięcy zgonów w ciągu jednego roku podczas hiszpańskiej wojny domowej (od 1937 r.), przestał stwarzać zagrożenie pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, bez potrzeby wprowadzania masowych szczepień.

Szczepionkę przeciwko krztuścowi zaczęto podawać w USA dopiero w latach czterdziestych ubiegłego wieku. W Anglii dopuszczono ją do użytku w 1953 roku. Jednakże liczba zgonów dzieci poniżej 15 roku życia spowodowanych krztuścem zmalała do tego czasu z 1500 do 25 na milion (w porównaniu z rokiem 1850). Oznacza to, że liczba zgonów spadła o 98,5% bez konieczności szczepienia.

Kiedy w 1965 r. wprowadzano w Hiszpanii szczepienia skojarzoną szczepionką DiPerTe (błonica, krztusiec, tężec), liczba zgonów spowodowanych błonicą wynosiła nie więcej niż 33 rocznie.

Od lat sześćdziesiątych XX w. nie odnotowuje się praktycznie żadnych zgonów spowodowanych szkarlatyną, mimo braku szczepionki przeciwko tej chorobie.

We Francji rozpoczęto prowadzenie kampanii związanej ze szczepionką MMR (odra, świnka, różyczka) w 1983 r., mimo że liczba zgonów spowodowanych przez różyczkę spadła do 20 osób rocznie (w porównaniu z 3756 osobami w roku 1906), co oznacza spadek rzędu 99,5% bez szczepienia! W Hiszpanii w 1901 r. na różyczkę zmarły 18 473 osoby, a w 1981 r. – 19. Dlatego też ogólnokrajowa akcja szczepień rozpoczęła się w… 1982 roku.

Gruźlica i BCG

Jednak najbardziej charakterystycznym przykładem jest gruźlica. Teoretycznie gruźlicy zapobiegać ma szczepionka BCG, jednakże w rzeczywistości najszybszy spadek zachorowalności odnotowano w krajach takich jak Belgia czy Holandia, które nie wprowadziły szczepień, a nie na przykład we Francji, w której szczepi się wszystkie dzieci w wieku szkolnym.

Obecnie, mimo że szczepienia przeciwko gruźlicy nie są już obowiązkowe w Niemczech, Anglii, Belgii, Luksemburgu, Holandii czy Hiszpanii, a we Włoszech obowiązkowe są jedynie dla osób dorosłych z niektórych grup ryzyka (służba zdrowia, wojsko itp.), to w Polsce nadal co roku szczepi się… noworodki, w tym również dzieci urodzone przedwcześnie! (Podanie pierwszych szczepień zaleca się u stabilnych dzieci urodzonych poniżej 32 tygodnia ciąży im przed wypisaniem ich z oddziału noworodkowego – i chodzi tu nie tylko o szczepienie BCG, ale i: WZW b, DTP, IPV, HIB, PCV)7.

Wyniki badań prowadzonych przez francuski INSERM (Narodowy Instytut Zdrowia i Badań Medycznych) są jednoznaczne: do momentu wprowadzenia szczepień BCG 5 stycznia 1950 r. zachorowalność na gruźlicę zdążyła spaść o 80% pomimo trudnych powojennych warunków. Oznacza to, że fala szczepień nie miała żadnego wpływu na krzywą zachorowalności. Zachorowalność spadała w tym samym tempie dzięki poprawie higieny oraz zwiększonemu dostępowi do bieżącej wody. Nic w tym dziwnego, ponieważ szczepionka BCG nie chroni skutecznie przed zachorowaniem ani przed przekazywaniem choroby. Te osoby, które umierają obecnie we Francji z powodu gruźlicy, to wcale nie ludzie, którzy nie zostali zaszczepieni, tylko najczęściej osoby wykluczone społecznie i skrajnie niedożywione.

Problem polega na tym, że szczepionka BCG niesie ze sobą wiele skutków ubocznych, w związku z czym w latach 70. i 80. XX w. w wielu krajach zniesiono obowiązkowe szczepienia. Szczepionka ta jest żywą szczepionką (atenuowaną, czyli zawierającą mikroorganizmy o obniżonej chorobotwórczości), co oznacza, że wiąże się z nią ryzyko zgonu, szczególnie w przypadku dzieci lub osób o obniżonej odporności. W badaniu przeprowadzonym w Barcelonie wykazano znaczny spadek zachorowalności na zapalenie opon mózgowych u małych dzieci po zaprzestaniu obowiązkowych szczepień BCG.

Tak więc to nie szczepionki pozwoliły nam uniknąć epidemii chorób zakaźnych, tylko poprawa warunków ekonomicznych, a co za tym idzie – poprawa higieny, warunków mieszkaniowych oraz diety. Gdyby warunki te uległy znacznemu pogorszeniu, z pewnością zaobserwowalibyśmy spory wzrost zachorowalności na te choroby, dokładnie jak stało się to w czasie II wojny światowej – i to mimo stosowania szczepionek.

Starannie ukrywana prawda

Masowe szczepienia na całym świecie wiążą się niestety z powstaniem ogromnej gałęzi przemysłu. Przemysł ten jest niezwykle lukratywny, ponieważ w całości finansowany jest przez rząd, a firmy chronione są zarówno prawem patentowym (regulowanym przez rząd) oraz przepisami skonstruowanymi w taki sposób, że zrozumieć je mogą tylko wybitni prawnicy. Co roku podaje się ludziom miliardy szczepionek, a koncerny farmaceutyczne zarabiają na tym dziesiątki miliardów euro.

Zagrożenie świńską grypą na przełomie 2009/20010 roku pociągnęło za sobą ogromne wydatki z budżetu Francji. Za samą szczepionkę przeciwko grypie A (94 mln dawek, czyli po dwie dawki na obywatela) rząd francuski zapłacił 1,5 miliarda euro.

Do kosztów zakupu szczepionek trzeba było także doliczyć:

  • koszt szczepień – 35,8 miliona euro,
  • zakup respiratorów – 5,8 miliona euro,
  • zakup leków przeciwwirusowych – 20 milionów euro,
  • zakup masek ochronnych – 150,6 miliona euro,
  • koszty transportu – 41,6 miliona euro.
  • koszt wynagrodzeń dla personelu medycznego – 290 milionów euro,
  • koszt kampanii informacyjnej – 59,6 miliona euro,
  • wydatki lokalne – 100 milionów euro,
  • a także od 375 do 752 milionów euro na wydatki powiązane z konsultacjami lekarskimi i wydawaniem recept.

Wykorzystano zaledwie 4,5 miliona szczepionek (to dobry wybór ze strony społeczeństwa), czyli z 94 milionów dawek aż 89,5 miliona wyrzucono do kosza, ponieważ skończyła się ich data ważności8.

Informacje o takim marnotrawieniu środków publicznych na ogromną skalę rozgłosili profesor Bernard Debré oraz lekarz i poseł Jean-Marie Le Guen. Jednakże media potraktowały tę sprawę jako pojedynczy przypadek, nie łącząc jej z nadmiernymi wydatkami na szczepienia we Francji i na całym świecie.

Brak monitorowania przypadków wystąpienia efektów ubocznych szczepionek

Nikt z nas nie myśli o tym, że szczepienie dzieci wiąże się z narażeniem ich na rzeczywiste ryzyko. Kiedy dziecko zachoruje po szczepieniu, rodzice z pewnością usłyszą, że to przypadek; podobnie stanie się w przypadku zgonu.

Co roku w podobnej sytuacji są tysiące rodziców. W kilka godzin po podaniu szczepionki u dziecka zaczynają pojawiać się objawy poważnych działań niepożądanych, poczynając od bólu głowy i wymiotów, poprzez egzemę, nadmierną aktywność, zaburzenia snu, aż do nieuleczalnych chorób autoimmunologicznych. Niekiedy dochodzi nawet do śmierci dziecka.

W większości przypadków personel służby zdrowia nie łączy tych objawów z podaniem szczepionki i w związku z tym nie zgłasza ich do odpowiednich władz.

Tak było w przypadku Christiny Richelle, która zmarła w wyniku komplikacji po podaniu szczepionki Gardasil przeciwko HPV (wirusowi brodawczaka ludzkiego) oraz wielu innych osób, których historie można przeczytać na stronach internetowych poświęconych szczepieniom9.

Oto jedna z historii zebranych przez EFVV (European Forum for Vaccine Vigilance):

Muszę zachować anonimowość, jednakże chciałabym dorzucić swój głos do tego projektu, ponieważ niezwykle się cieszę, że w końcu ktoś odważył się na zorganizowanie takiej akcji. Dwa miesiące temu moja córka zmarła po 24 godzinach od podania pierwszej dawki szczepionki DPT (błonica, krztusiec, tężec). To straszne przeżycie i nikt nie ma nawet pojęcia, jak mi źle. Była takim cudownym dzieckiem. Po zastrzyku płakała całymi godzinami, w bardzo dziwny sposób. Później była bardzo zmęczona i głęboko zasnęła… i już się nie obudziła. Zaczęłam się martwić, ponieważ spała już dłuższy czas; kiedy poszłam sprawdzić, co się dzieje, zauważyłam, że w międzyczasie zwymiotowała i przestała oddychać. Sekcja zwłok nie pomogła w ustaleniu przyczyny zgonu. Jednak ja wiem, że zabiła ją szczepionka. Przedtem nigdy nie chorowała. Jednakże lekarze reagowali na takie sugestie z wrogością. Boję się, e odbiorą mi drugie dziecko i oskarżą o zamordowanie mojej córeczki. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Jestem zbyt przerażona, aby móc w spokoju oddać się żałobie. Ona była taka śliczna…

Takie sytuacje zdarzają się bardzo często: oficjalnie nie istnieje żadne powiązanie pomiędzy szczepionkami a powodowanymi przez nie efektami ubocznymi. Większość lekarzy zaprzecza faktom. Jednakże mogliby po prostu dać każdemu szczepionemu pacjentowi formularz, który należy potem odesłać do URPL (Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych), zawierający pytania dotyczące efektów ubocznych czy innych działań niepożądanych zaobserwowanych przez pacjenta podczas, dajmy na to, ośmiu godzin po szczepieniu.

Dzięki temu moglibyśmy zacząć prowadzić globalne statystyki dotyczące działań niepożądanych związanych ze szczepionkami. W przypadkach takich jak opisany powyżej, rzeczywiście najłatwiej ogłosić zgon „z nieznanych przyczyn” lub nawet „z powodu SIDS (zespołu nagłego zgonu niemowląt)”. Podanie szczepionki niemowlęciu równoznaczne jest w prowadzeniem do organizmu nie tylko potencjalnie niebezpiecznych wirusów (nawet tych o obniżonej chorobotwórczości), ale także adiuwantów (substancji powodujących wzmocnienie reakcji na szczepionkę), z którymi nie radzi sobie niedojrzały jeszcze układ odpornościowy.

Jednakże z powodów niezwiązanych z naszym zdrowiem czy dobrem publicznym inspektorat sanitarny nie podejmuje takich kroków – chroni bowiem konta bankowe polityków i przedsiębiorców.

Co więc należy robić?

Czy oznacza to, że powinniśmy przestać szczepić dzieci?

Nie. Nawet jeśli informacje dotyczące dobroczynnego wpływu szczepionek na zdrowie publiczne są przesadzone, a dane dotyczące ryzyka związanego ze szczepieniami – ignorowane, nadal w wielu przypadkach stosowanie szczepionek jest uzasadnione.

Problem polega na tym, że nie przeprowadzono dotąd poważnych badań mających na celu ocenę pozytywnych i negatywnych skutków szczepień. Niestety ani społeczeństwo, ani lekarze nie dysponują obecnie żadnymi danymi, które umożliwiłyby im podejmowanie świadomych decyzji.

Musimy więc nadal grać w rosyjską ruletkę i szczepić się na ślepo.

Najsensowniejsze wydaje się unikanie szczepień nieobowiązkowych, jeżeli Twoje zdrowie na to pozwala. Bycie nadgorliwym kosztuje, ale jest też znacznie bardziej niebezpieczne.

Owszem, niektórzy ludzie – z tzw. grup podwyższonego ryzyka – są „narażeni” na pewne choroby w większym stopniu. Ale szczepienie dzieci zgodnie z kalendarzem szczepień jest w większości przypadków szkodliwe.

Nie można też zapominać, że w przypadku szczepionek obowiązkowych lekarz może odstąpić od szczepienia, jeśli stwierdzi istnienie przeciwwskazań. To nie tylko teoria: u wielu osób stwierdza się przeciwwskazania do szczepień; są to przede wszystkim alergicy, osoby cierpiące na choroby autoimmunologiczne lub osoby, których układ odpornościowy nie działa prawidłowo. Przed każdym szczepieniem należy więc odbyć wizytę u lekarza.

W Polsce obowiązkowe szczepienia obejmują dzieci i młodzież i dotyczą takich chorób jak gruźlica, WZW typu B (wirusowe zapalenie wątroby typu B), błonica, tężec, krztusiec, HIB (zakażenie Haemofilus influenzae typu b, Poliomyelitis (ostre nagminne porażenie dziecięce), odra, świnka, różyczka. Obowiązkowymi szczepieniami objęte są też narażone w szczególny sposób na zakażenie osoby, których wykaz można znaleźć na rządowych stronach10.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Bulwersujące fakty na temat współczesnej medycyny

  1. Wciąż wydłuża się lista leków wywołujących niebezpieczne, a nawet śmiertelne skutki uboczne.
    Całkiem niedawno w trybie pilnym wycofywano z rynku europejskiego sprzedawany również w Polsce lek przeciwzapalny Vioxx (który tylko w USA spowodował blisko
    60 000 zgonów, a w Wielkiej Brytanii – ponad 10 000), a także stosowany przy leczeniu cukrzycy Mediator (liczbę spowodowanych przez niego zgonów we Francji szacuje się już na 2000; w Polsce na szczęście ten lek nie był nigdy stosowany).
    W tej chwili około stu często przepisywanych i powszechnie stosowanych leków znajduje się pod ścisłym nadzorem.
  2. Coraz powszechniejsze stają się różne choroby przewlekłe (cukrzyca, choroba zwyrodnieniowa stawów, zapalenie wątroby, depresja i inne), a współczesna medycyna nie potrafi zahamować ich ekspansji. Chorym proponuje się wyłącznie dożywotnie leczenie, bez realnych szans na remisję.
  3. Doszło do prawdziwej eksplozji chorób cywilizacyjnych (nowotwory, choroba Alzheimera, choroba Parkinsona, alergie pokarmowe, choroby wirusowe, fibromialgia itd.) i nie wiemy, czemu tak się dzieje. Od dziesięciu lat w tym zakresie nie dokonał się żaden znaczący postęp terapeutyczny mimo setek milionów dolarów, funtów i euro wydanych na badania.
  4. Szpitale są prawdziwym siedliskiem bakterii.
    W szpitalu łatwiej niż gdziekolwiek indziej „złapać” jakąś chorobę, ponieważ z łatwością rozmnażają się tam bakterie uodpornione na antybiotyki. Tzw. zakażenia szpitalne (czyli takie, do których dochodzi w miejscu udzielania świadczeń zdrowotnych) we Francji są przyczyną ponad 9000 zgonów rocznie. I z roku na rok nie widać żadnej poprawy w tej kwestii.
    W Polsce aktualne dane nie są publicznie dostępne. W 1999 r. w badaniu przeprowadzonym w 120 szpitalach spośród ogólnej liczby pacjentów z zakażeniami (10 107 osób) aż u 699 osób stwierdzono zgon związany z zakażeniem szpitalnym!
  5. Medycyna tradycyjna nie skupia się na wysłuchaniu pacjentów: pacjent w szpitalu jest po prostu kolejnym numerem, a wchodząc do gabinetu, często można odnieść wrażenie, że lekarz włącza licznik zupełnie jak taksówkarz…

Widoczny gołym okiem kryzys współczesnej medycyny staje się naglącym problemem. Co kilka dni wybuchają kolejne skandale. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że coraz więcej pacjentów poszukuje alternatywnych sposobów leczenia.

Setki tysięcy osób wędrują od lekarza do lekarza, wykonują kolejne badania, zwykle czekając na nie miesiącami, a ostatecznie i tak nie znajdują rozwiązania swojego problemu. Czy mamy się na to godzić!?

Moim zdaniem nie. Dlatego stworzyłem Dossier Naturalnych Terapii. Ten cykl raportów ma pomóc Czytelnikom wziąć sprawy zdrowia w swoje ręce. We Francji jego oryginalna edycja cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Listy, które dostajemy, dowodzą, że Czytelnicy cenią sobie naszą niezależność i odwagę wypowiedzi.

Właśnie dlatego pozwalam sobie zaproponować Ci inne podejście do leczenia dolegliwości trapiących Ciebie i Twoich bliskich. Podejście, które przekazujemy w kolejnych raportach Dossier Naturalnych Terapii.

W każdym raporcie mamy odwagę:

  • opisywać w prostych słowach różne choroby, ich przyczyny i objawy: na naszych łamach naukowy bełkot nie ma racji bytu;
  • wskazywać najskuteczniejsze naturalne leki, podając wszystkie niezbędne informacje (dawkowanie, sposób użycia lub przygotowania, nazwę producenta itp.), aby umożliwić naszym czytelnikom ustalenie z lekarzem ich przyjmowania;
  • dopuszczać do głosu lekarzy i terapeutów, którzy ośmielają się nie podzielać ortodoksyjnego podejścia, jakie się im powszechnie narzuca;
  • ujawniać cyniczne kłamstwa rozpowszechniane przez medyczno-farmaceutyczne lobby oraz stosowane przez nie zabiegi, które mają doprowadzić do sprzedaży coraz większej liczby leków po coraz wyższej cenie;
  • sygnalizować naszym Czytelnikom szkodliwość bardzo wielu powszechnie stosowanych produktów (dezodorantów, produktów kosmetycznych, gotowych dań, produktów mlecznych, cukru i słodzików syntetycznych, telefonów komórkowych itd.).

Uważam, że w przypadku wielu problemów medycyna naturalna potrafi być równie, a nawet bardziej skuteczna niż medycyna konwencjonalna.

Wiele osób radzi mi zachowywanie większej ostrożności, unikanie publikowania jednoznacznych opinii i szczegółowych rad. Osoby te wiedzą, że moim podejściem mogę we Francji przysporzyć sobie wielu kłopotów. Coraz częściej dowiadujemy się o kolejnych przypadkach zawieszenia prawa wykonywania zawodu lekarzy zajmujących się medycyną naturalną, o nalotach policji na producentów suplementów oraz leków. Medyczno-farmaceutyczne lobby nie lubi wichrzycieli…

Można jednak zachować ostrożność, nie będąc tchórzem. Niebezpiecznie jest kwestionować rozwiązania, które proponuje medycyna konwencjonalna. Ale czy to znaczy, że mamy potulnie godzić się na taką formę ucisku? Osobiście uważam, że jest to nieakceptowalne. Sądzę, że należy publicznie, wszelkimi możliwymi sposobami, bronić prawa pacjentów i lekarzy do swobodnego wyboru najlepszych terapii.

  • Masz podwyższony poziom cholesterolu? W takim razie lekarz zapewne przepisze Ci statyny, aby podwyższony poziom cholesterolu nie doprowadził do choroby serca. Tyle tylko, że statyny niszczą Twoje mięśnie, a serce nie jest niczym innym niż właśnie mięśniem… Kto zdoła zrozumieć logikę tego działania?
  • Wszędzie na świecie władze zdrowotne ostrzegają kobiety cierpiące na zaburzenia związane z menopauzą przed hormonalną terapią zastępczą (HTZ), która może powodować nowotwory. We Francji mówi się kobietom, by nie stosowały terapii przez zbyt długi czas! Lecz leki te są cały czas produkowane i sprzedawane bez przeszkód. Czy mamy tolerować takie podejście?
  • Coraz więcej lekarzy i naukowców potwierdza zależność między szczepionką przeciwko WZW typu B a chorobami takimi jak stwardnienie rozsiane, fibromialgia czy autoimmunologiczne zapalenie mięśni i powięzi (Macrophagic myofasciitis MMF). Tymczasem ministerstwo zdrowia nakazuje masowe szczepienie noworodków tą właśnie szczepionką. To już działanie karalne!
  • Istnieje podejrzenie, że leki przeciwdepresyjne takie jak Prozac i inne podobne preparaty powodują u pacjentów różne zaburzenia psychiczne: myśli samobójcze, agresję, zaburzenia osobowości… A jednak lekarze szczodrą ręką przepisują je pacjentom! Równie dobrze mogliby rzucać ich w paszczę lwa!

Równocześnie medycyna tradycyjna zakazuje stosowania dziurawca (który rośnie w każdym ogródku)… Bije na alarm, ostrzegając przed takimi ziołami jak przęśl, żywokost, przed drożdżami z czerwonego ryżu i wieloma innymi roślinami leczniczymi, jeśli tylko pojawia się choć cień obaw, że mogą być toksyczne.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Gluten – dlaczego coraz więcej osób go nie toleruje?

Celiakia

Nietolerancja glutenu jest znana również jako celiakia. Choroba rozpoczyna się w momencie, kiedy organizm przestaje trawić gluten, czyli białko znajdujące się w pszenicy, życie, jęczmieniu, orkiszu oraz owsie (ten ostatni jako czysty owies wprawdzie nie zawiera glutenu, ale jego uprawy, a późnej i ziarno zwykle są zanieczyszczone ziarnami pszenicy i żyta). A w dodatku celiakia rozwija się niezależnie od tego, czy zboża te spożywasz w postaci wysoko przetworzonej (czyli rafinowane) czy jako zboża ciemne; w obu przypadkach Twój układ pokarmowy nie trawi glutenu (nazywanego tak od słowa glue, czyli klej).

Gluten zamienia się w układzie pokarmowym w gliadynę, która podczas przechodzenia przez ściany jelita osób nietolerujących glutenu prowadzi do powstania stanu zapalnego powodującego niszczenie części komórek jelita, zwanych mikrokosmkami jelitowymi. To z kolei wywołuje różne problemy jelitowe (biegunkę, gazy, problemy z wypróżnianiem).

Oprócz tego stan zapalny pogorsza wchłanianie składników odżywczych, co z kolei prowadzi do niedoborów wapnia, żelaza, witaminy B12 oraz kwasu foliowego (witaminy B9). W związku z tym wzrasta ryzyko zachorowania i śmierci z powodu chorób autoimmunologicznych. Ryzyko to zwiększa się dziesięciokrotnie przy zdiagnozowaniu celiakii w wieku 20 lat (z 3,5% do 34%).

Nieleczona celiakia może prowadzić do wycieńczenia organizmu, osteoporozy powiązanej z niedoborem wapnia, niedokrwistości (z powodu niedoboru żelaza), depresji oraz dermatoz (problemów skórnych). U małych dzieci można zaobserwować wychudzenie, wzdęte policzki i brzuch, zaburzenia wzrostu, a czasem autyzm.

Uszkodzenie kosmków jelitowych może prowadzić do zespołu przeciekającego (nieszczelnego) jelita (ang. leaky gut). Oznacza to, że do krwiobiegu będą przedostawać się niestrawione fragmenty pokarmów, powodując stany zapalne i reakcje układu odpornościowego, które mogą wpływać negatywnie na stawy. Czytelnicy Poczty Zdrowia wiedzą już, że czynniki te mogą doprowadzić do powstania artrozy.

Dobra i zła wiadomość

Zacznę od złej wiadomości: jak wspomniałem wcześniej, nietolerancja glutenu nie jest problemem psychologicznym ani modą, chociaż obserwuje się, że cierpi na nią coraz więcej osób. Wiąże się ona z tym, że zboża, które znajdują się w naszej diecie, znacząco różnią się od tych, które jedli nasi przodkowie.

Aż do XIX w.pszenica była niemal zawsze mieszana z innymi zbożami, a także z grochem i orzechami. To, co nazywano chlebem, nie było wtedy miękkim i puszystym pieczywem, które wysycha w kilka godzin i pleśnieje po kilku dniach. Chleb był czarną zbitą masą zawierającą pokruszone ziarna i można go było przechowywać tygodniami, a nawet miesiącami, chociaż pod koniec tego okresu trzeba go było maczać w zupie, aby nie połamać sobie zębów.

Biały chleb, który obecnie jemy najczęściej, był rzadkością. To jednak nie wszystko: same zboża, tak jak i wszystko dokoła, zmieniły się znacząco w ciągu ostatnich lat. Winę za to ponosimy my sami…

Współcześni piekarze widzą, że ich klienci (czyli ja i Ty) wolą bardziej puszyste i chrupiące chleby, rogaliki i bułeczki; krótko mówiąc – pieczywo, które wygląda apetycznie. Ciasto rośnie tym lepiej, im więcej glutenu jest w mące. Piekarze poszukują więc mąki bogatej w gluten, dzięki której mogą piec „piękne” chleby; młynarze natomiast wywierają nacisk na rolników, każąc im wybierać zboża bogate w gluten oraz tworzyć hybrydy w celu zwiększenia zawartości glutenu! W rezultacie większość uprawianych obecnie zbóż zawiera „supergluten”.

Jednakże nikt nie zwraca uwagi na fakt, że nasze ciało nie lubi glutenu. Jedna osoba na sto (czyli około 600 000 osób we Francji, a w Polsce około 380 0002) w ogóle nie toleruje glutenu. Takie osoby chorują na celiakię. Niestety 90–95% z nich nie jest świadomych swojej choroby. Po zaobserwowaniu objawów wspomnianych wcześniej chorób (artrozy, osteoporozy, depresji, dermatoz itp.) próbują one leczyć każdą z nich z osobna, nie widząc niestety ich wspólnej przyczyny.

Szkoda, ale oto dobra nowina: 95% osób cierpiących na celiakię może całkowicie pozbyć się objawów choroby, stosując odpowiednią dietę.

Próba eliminacyjna / prowokacja glutenem

Jeżeli podejrzewasz u siebie nietolerancję glutenu, możesz wykonać badanie krwi. Badanie to polega na oznaczeniu liczby przeciwciał w klasie IgA: przeciwko endomysium mięśni gładkich (EmA), przeciwko transglutaminazie tkankowej (tTG) i przeciwko deamidowanej gliadynie. Badanie to jest niezwykle wiarygodne.

Zanim jednak udasz się do lekarza, możesz spróbować wyeliminować ze swojej diety pokarmy zawierające gluten na dwa tygodnie, a następnie wprowadzić je z powrotem. Jeśli objawy znikną, ale pojawią się gwałtownie po ponownym wprowadzeniu glutenu do diety, będzie to oznaczać, że jesteś na dobrej drodze do zdrowia. Taką próbę nazywamy próbą eliminacyjną / prowokacją glutenem. Uwaga: aby lekarz mógł postawić diagnozę w oparciu o badanie krwi, powinieneś mu powiedzieć o stosowaniu diety bezglutenowej, ponieważ badanie może nie wykazać w tym wypadku braku tolerancji glutenu.

Zwalcz celiakię

Dobrą nowiną jest wspomniany już fakt, że w 95% przypadków celiakię można wyleczyć. Aby pozbyć się tej choroby na zawsze, należy stosować ścisłą dietę bezglutenową.

Wyeliminowanie gluteny z diety jest skomplikowane… i kosztowne. Może ono być tak kosztowne, że w Kanadzie osoby z nietolerancją glutenu mogą odliczać koszty takiej diety od podatku.

Gluten znajduje się dosłownie w każdym produkcie spożywczym: w chlebie, ciastach, ciastkach, płatkach śniadaniowych, ale także w wielu sosach, zupach, gotowych daniach, jogurtach owocowych i innych deserach, w których skrobia jest środkiem zagęszczającym. Można go także znaleźć w wielu lekach i szminkach. Na liście składników ukrywa się pod wieloma nazwami. Mogą to być: słód, skrobia (z pszenicy, żyta itp.), hydrolizowane białko roślinne oraz upostaciowane białko roślinne. Jednakże największym problemem jest to, że nawet śladowe ilości glutenu mogą spowodować nawrót objawów u osób cierpiących na nietolerancję glutenu.

Należy więc starannie wybierać produkty spożywcze.

Jakie produkty należy wybierać?

Oprócz wiedzy o tym, jakich produktów nie powinieneś jeść, musisz także wiedzieć, jak dobrze odżywiać się bez glutenu. Jedz:

– warzywa i owoce,

– mięso, ryby i drób bez panierki i marynat,

– rośliny strączkowe i soję,

– niektóre zboża: ryż, grykę, proso i quinoa,

– niektóre mąki: ryżową, kukurydzianą, ziemniaczaną, cieciorkową, sojową,

– większość nabiału – jednak osoby, które źle tolerują nabiał, powinny usunąć go całkowicie ze swojej diety na kilka miesięcy.

Aby jednak dieta ta na dłuższą metę Ci się nie znudziła, najlepiej umów się na spotkanie z dietetykiem lub udaj się do specjalisty, np. z organizacji zrzeszających osoby z nietolerancją glutenu (w Polsce jest to Polskie Stowarzyszenie Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej3).

Kilka dodatkowych wskazówek:

– jedzenie dokładnie przeżuwaj, ponieważ pomaga to we wchłanianiu składników odżywczych,

– jedz jogurty lub kefiry z probiotykami, dzięki czemu poprawisz jakość swojej flory jelitowej i zdrowie jelit,

– przed wyjściem do restauracji upewnij się, że otrzymasz potrawy bez glutenu (do wielu sosów dodaje się składniki przygotowane ze zbóż zawierających gluten).

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Słońce jest niezbędne dla zachowania zdrowia fizycznego i psychicznego!

Stowarzyszenie ds. Walki z Rakiem nie chce przyznać tego, że korzyści wynikające z przebywania na słońcu znacznie przewyższają związane z tym ryzyko. Słońce jest konieczne dla zachowania zdrowia fizycznego i psychicznego.

Coraz więcej przypadków czerniaka

Rzeczywiście, czerniak (złośliwy nowotwór skóry) to jeden z nowotworów, którego częstość występowania (czyli liczba nowych przypadków zachorowania rocznie) wzrosła najbardziej znacząco w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

W Polsce wykrywa się obecnie ok. 2500 przypadków czerniaka rocznie –­ częściej u kobiet niż u mężczyzn1.

We Francji pomiędzy 1978 a 2000 rokiem liczba zachorowań wzrosła o 5,9% wśród mężczyzn i o 4,3% wśród kobiet. Liczba nowych zachorowań rocznie potroiła się w ciągu dwudziestu lat: w 1980 r. odnotowano 2300 przypadków, a w 2000 r. – 7231 (o 42% więcej zachorowań wśród mężczyzn i 58% więcej wśród kobiet). W 2000 r. odnotowano też 1364 zgony spowodowane czerniakiem, w tym 704 zgony wśród mężczyzn (czyli 52% całkowitej liczby) i 660 – wśród kobiet. Średnia wieku osób, które zachorowały na czerniaka, wynosiła 58 lat wśród mężczyzn i 56 lat wśród kobiet.

Jeśli chodzi o rozkład geograficzny, najwięcej zgonów odnotowano w Bretanii, kraju Loary, dolnej Normandii i Alzacji. Innymi słowy, nie ma widocznego powiązania pomiędzy liczbą zgonów a położeniem geograficznym; regiony z największą liczbą zgonów wcale nie są regionami najbardziej nasłonecznionymi. Jest wręcz odwrotnie.

Powiązania pomiędzy słońcem a występowaniem raka skóry są bardziej skomplikowane niż nam się wydaje

Tak jak i Polacy, Francuzi coraz rzadziej korzystają ze słońca. Do 1950 roku większość Francuzów zajmowała się uprawą roli lub pracowała na zewnątrz pomieszczeń. W porównaniu do dzisiejszych realiów, liczba pracowników, którzy większość dnia spędzali wewnątrz biur (nawet odpowiednio zaprojektowanych) w świetle jarzeniówek, była niewielka. Nic więc dziwnego, że w badaniu, którego wynik opublikowano w Journal of the National Cancer Institute w 2002 r., nie znaleziono (na podstawie obserwacji 603 uczestników chorych na raka skóry) żadnego powiązania pomiędzy oparzeniem słonecznym, opalaniem, ekspozycją na promienie słoneczne a występowaniem różnych form raka skóry2.

Wyniki te zostały potwierdzone na wiele innych sposobów.

Zmiany nowotworowe pojawiają się najczęściej na osłoniętych częściach ciała, a nie na czole, uszach, szyi czy innych partiach twarzy, które są najbardziej narażone na działanie promieni słonecznych, o ile w ogóle jeszcze wystawiamy jakiekolwiek partie twarzy na słońce.

Aby zrozumieć to zjawisko, musimy najpierw wyjaśnić różnicę pomiędzy dwoma rodzajami promieniowania ultrafioletowego (UV) emitowanego przez słońce: promieniowaniem UVA, szkodliwym dla skóry, a promieniowaniem UVB, dzięki któremu w skórze syntetyzowana jest witamina D, ale które również może być szkodliwe.

Promieniowanie UVA, podobnie jak UVB, powoduje powstawanie opalenizny, jednak nieco wolniej. To właśnie promieniowanie UVB powoduje rumień (oparzenie słoneczne). Z tego też powodu promieniowanie UVA, które na krótką metę nie powoduje żadnych widocznych skutków negatywnych, było długo uważane za nieszkodliwe.

Jednakże to promieniowanie UVA powoduje powstawanie wolnych rodników i jest w stanie przenikać do najgłębszej warstwy skóry (czyli skóry właściwej); może również przyczyniać się do starzenia się skóry, powodując zmarszczki i nowotwory. Osoby pracujące wewnątrz pomieszczeń są narażone jedynie na promieniowanie UVA, ponieważ tylko ono jest w stanie przenikać przez szyby. Oznacza to, że do pomieszczeń dociera tylko szkodliwe promieniowanie; bez promieniowania UVB nasz organizm nie jest w stanie syntetyzować witaminy D – w tym celu należy po prostu przebywać na słońcu.

Słońce może powodować mutacje genetyczne i prowadzić do powstawania nowotworów skóry, jednakże natura stworzyła dla nas skuteczny system ochronny.

Według dr. Johna Cannela, jednego ze światowych specjalistów w dziedzinie badań nad witaminą D, witamina ta, produkowana dzięki promieniowaniu słonecznemu, ma pozytywny wpływ na DNA komórek skóry, pomagając im w ochronie przed uszkodzeniami spowodowanymi słońcem. Witamina D jest więc jednym z najskuteczniejszych sposobów walki z powstawaniem nieprawidłowych komórek.

Na efekty działania promieniowania słonecznego ma także wpływ sposób, w jaki z niego korzystamy. Tak więc regularna i umiarkowana ekspozycja na słońce będzie chronić przed rakiem, ponieważ umożliwi stopniowe tworzenie się naturalnych mechanizmów obronnych: zbrązowienia skóry i wytworzenia witaminy D. Z kolei nagła i długotrwała ekspozycja skóry wrażliwej i delikatnej (która charakteryzuje mieszkańców północnej Europy) na słońce spowoduje jej uszkodzenia, ponieważ mechanizmy ochronne nie zdążą wytworzyć się w tak krótkim czasie, a tym samym nie będzie można ochronić organizmu przed promieniowaniem UVA.

Wielu naukowców, w tym dr William Grant, opublikowało w recenzowanych czasopismach medycznych artykuły potwierdzające, że racjonalne korzystanie ze słońca w Stanach Zjednoczonych mogłoby obniżyć liczbę zachorowań na raka (o 185 000 rocznie) i pozwolić na uniknięcie 30 000 zgonów spowodowanych rakiem piersi, jajników, prostaty, macicy, przełyku, odbytu, żołądka i pęcherza moczowego. Dla porównania: co roku w Stanach Zjednoczonych na raka skóry umiera 7500 osób.

Oznacza to, że korzyści wynikające z przebywania na słońcu, a w szczególności zmniejszenie ryzyka zachorowania na inne rodzaje nowotworów, znacznie przewyższają potencjalne ryzyko powstania nowotworów skóry, a przede wszystkim czerniaka; ten efekt uboczny ekspozycji na słońce jest nadal przedmiotem dyskusji.

Jeżeli nie będziemy korzystać ze słońca lub będziemy smarować się kremami z najwyższym filtrem, narazimy się na niedobór witaminy D, który może zwiększyć ryzyko zachorowania na raka.

Mniejsze prawdopodobieństwo zachorowania na stwardnienie rozsiane

U osób, które regularnie korzystają ze słońca i mają wysoki poziom witaminy D w organizmie, ryzyko zachorowania na stwardnienie rozsiane (chorobę centralnego układu nerwowego) jest mniejsze. Tak przynajmniej twierdzą naukowcy z Australijskiej Akademii Nauk (Canberra).

Przebadali oni 677 osób w wieku od 18 do 59 lat, w tym 282 osoby wykazujące wczesne objawy stwardnienia rozsianego. Uczestnicy podawali częstotliwość ekspozycji ciała na promienie słoneczne. Stężenie witaminy D mierzono za pomocą badań krwi. Badacze oceniali również uszkodzenia skóry uczestników spowodowane działaniem promieni słonecznych. Wyniki badania wykazały, że u osób, które najczęściej korzystają ze słońca, ryzyko zachorowania na SM jest o 60% mniejsze niż u tych, które korzystają ze słońca najrzadziej. Podobnie jest w przypadku stężenia witaminy D: wysokie stężenie przyczynia się do ochrony przed zachorowaniem na SM3.

Należy również zauważyć, że choć średnio na SM choruje jedna osoba na tysiąc, to częstotliwość występowania tej choroby różni się w poszczególnych krajach. Najwięcej przypadków odnotowuje się w krajach położonych na północy, a w szczególności w Kanadzie. Szacuje się, że w Kanadzie na stwardnienie rozsiane choruje obecnie od 55 000 do 75 000 osób, z których większość stanowią kobiety.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Co dzieje się w Twoim ciele przez 60 minut po wypiciu coli?

Słońce, upał, pragnienie… Bierzesz do ręki zimną aluminiową puszkę, pokrytą kropelkami wody. Podnosisz zawleczkę… Pssst!… co za ulga.

Gazowany napój spływa do gardła. Gaz uderza Ci do nosa i oczy zaczynają łzawić, ale to takie dobre! I kolejny łyk…

10 minut później

Jeżeli wypiłeś już całą puszkę coli, to właśnie dostarczyłeś do organizmu równowartość 7 dużych (5g) kostek cukru!1 W normalnych warunkach powinno to wywołać u Ciebie odruch wymiotny2, ale zawarty w coli kwas fosforowy zakwasza ją i stąd wrażenie orzeźwienia3.

Po 20 minutach

Stężenie cukru we krwi gwałtownie wzrasta, wystawiając organizm na pierwszą próbę. Trzustka zaczyna produkować ogromne ilości insuliny. Tylko w ten sposób Twoje ciało będzie mogło przetworzyć nadwyżkę cukru w tłuszcz, który jest łatwiej przyswajany przez organizm.

W wyniku tego procesu tłuszcz zostaje zmagazynowany w postaci kuleczek. Co prawda są one mało estetyczne, ale za to przez pewien czas nieszkodliwe – natomiast nadmiar glukozy we krwi jest jak śmiertelna trucizna. Jedynie wątroba jest w stanie magazynować glukozę, ale tylko w ograniczonym stopniu.

Po 40 minutach

Większość kofeiny zawartej w coli zostaje wchłonięta przez organizm. Kofeina powoduje rozszerzenie źrenic oraz podnosi ciśnienie krwi.

W tym samym momencie podnosi się stężenie cukru w wątrobie, co powoduje uwolnienie cukru do krwi.

Po trzech kwadransach

Organizm zaczyna produkować zwiększoną ilość dopaminy. Dopamina to hormon stymulujący „ośrodek przyjemności” w mózgu. Taka sama reakcja występuje po zażyciu heroiny.

To nie jedyna wspólna cecha łącząca narkotyki i cukier. Od cukru również można się uzależnić. I to do tego stopnia, że w jednym z badań wykazano, że cukier uzależnia silniej od kokainy4. Nic więc dziwnego, że osoba uzależniona od coli zachowuje się przed jej wypiciem jak narkoman na głodzie.

Po 60 minutach

Stężenie cukru we krwi znacznie się obniża (stan ten nazywamy hipoglikemią), a wraz z nim obniża się również poziom energii oraz koncentracji.

Aby tego wszystkiego uniknąć, najlepiej pić wodę.

„Nie jestem rośliną doniczkową!”

Tak, wiem, ciężko jest się przestawić na picie wody, kiedy od niepamiętnych czasów przyzwyczajony jesteś do picia słodzonych napojów gazowanych, kawy i herbaty, albo też wina czy piwa.

Wydaje Ci się wtedy, że woda po prostu nie ma smaku. „Nie jestem rośliną doniczkową!”, „…w wodzie to się nogi moczy” – żartujesz, sięgając przy stole po butelkę czerwonego wina.

Tak naprawdę jednak problem wcale nie leży w smaku. Kto nie ma ochoty na wodę, pewnie wcale nie jest spragniony. A jeśli nie odczuwasz pragnienia, to znaczy, że brakuje Ci ruchu.

Po tym, jak porządnie się spocisz podczas pracy czy uprawiania sportu, wypicie kilku szklanek wody to nie tylko konieczność – to prawdziwa przyjemność.

Kiedy byłem mały, mama zapisała mnie i starszego brata na zajęcia judo. Zostaliśmy wtłoczeni do sali o powierzchni trzydziestu metrów kwadratowych, oświetlonej neonówkami, pokrytej tatami (tradycyjną matą japońską) i ze świetlikami zamiast okien. Po intensywnej rozgrzewce, podczas której musieliśmy skakać, biegać, robić pompki i brzuszki, trener kazał nam walczyć na stojąco i na matach, a na koniec (i to była najlepsza zabawa) walczyliśmy „na konikach”, czyli, usadowieni na ramionach kolegów, próbowaliśmy zrzucać innych „rycerzy”.

Pod koniec zajęć, czerwoni, zziajani, spoceni, rzucaliśmy się do szatni, gdzie, w pobliżu toalet, znajdowały się umywalki z ciepłą wodą – może i była ciepła, ale jaka smaczna! Nawet zapach rozchodzący się z toalet nie przeszkadzał nam w napełnianiu żołądków tą pyszną wodą. Najbardziej niecierpliwi pili ją prosto z kranów, a inni nabierali ją w dłonie i wypijali, starając się nie rozlewać cennego płynu. Wolę nie myśleć, ile przy okazji wymieniliśmy bakterii.

A mimo to nie pamiętam, żeby woda smakowała mi kiedykolwiek lepiej niż tam, w szatni naszego klubu.

Dlaczego warto przestać pić colę?

Zastanów się. Po wysiłku możesz mieć ochotę na colę lub schłodzone piwo, ale okazuje się, że napicie się wody daje więcej przyjemności. Woda jest najsmaczniejsza wtedy, kiedy naprawdę chce nam się pić; podobnie dzieje się, kiedy jesteśmy bardzo głodni. Po powrocie z wyprawy w góry nic nie smakuje tak dobrze jak zwykła kiełbasa i nic tak nie pomaga w powrocie do codziennych zajęć.

To jednak nie tylko przyjemność. Picie wody pomaga zmniejszyć spożycie szkodliwych substancji, takich jak:

  • kwas fosforowy, który zaburza metabolizm wapnia i powoduje osteoporozę oraz rozmiękanie kości i zębów,
  • cukier, który przyczynia się do zachorowania na cukrzycę, choroby układu krążenia, artretyzm i choroby nowotworowe oraz do powstawania przewlekłych stanów zapalnych,
  • aspartam, który powoduje aż 92 skutki uboczne, w tym guzy mózgu, epilepsję, nadwrażliwość emocjonalną i cukrzycę,
  • kofeina, która powoduje drgawki, bezsenność, bóle głowy, nadciśnienie, demineralizację kości i utratę witamin.

Ponadto kwaśny odczyn coli jest zabójczy dla zębów. Czy zauważyłeś, jak po wypiciu coli zgrzytają Ci zęby? Cola ma więcej kwasu niż sok z cytryny, można jej więc używać do odrdzewiania metalu (spróbuj zostawić zardzewiałą monetę w coli na pół godziny i zobacz, co się stanie). Jeżeli często pijesz colę, szkliwo Twoich zębów może stać się porowate, zżółknąć lub zszarzeć.

O wpływie coli na otyłość można mówić bez końca: u dzieci pijących colę ryzyko otyłości wzrasta o 60%. Oczywiście możesz dawać dzieciom słodkie napoje gazowane, jeśli tylko chcesz:

  • zwiększyć ryzyko ich zachorowania na cukrzycę,
  • zwiększyć ryzyko ich zachorowania na nowotwory,
  • uzależnić je od cukru.

Oto najlepszy sposób na oszczędzanie w trudnych czasach: nie pozwól, aby w Twoim domu zagościły słodkie napoje! Zacznij na nowo pić wodę: rozpoczynaj dzień szklanką wody wypijaną przed śniadaniem. Sprawisz tym radość swoim nerkom, które ciężko pracują cały dzień, aby oczyszczać twoją krew. Będą one zdrowsze, czystsze, a Ty poczujesz się znacznie lepiej.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Czy nęka Cię Candida albicans?

  • jeśli czujesz się beznadziejnie i każdego ranka masz ochotę zostać w łóżku…
  • jeśli jesteś bez powodu smutny, zaniepokojony i najmniejsze wyzwanie wydaje Ci się górą nie do przeskoczenia…
  • jeśli cierpisz na problemy trawienne, świąd, bóle głowy…
  • jeśli wypróbowałeś wszystkie diety, nie docierając nigdy do punktu, w którym wreszcie tracisz kilogramy;
  • jeśli masz problemy z koncentracją i wrażenie, że masz całkowitą pustkę w głowie…

to jest to znak, że możesz być zainfekowany grzybem Candida albicans.

Okropnie złe Candida Albicans

Jeśli zostałeś zaatakowany przez Candida albicans, mówi się, że chorujesz na kandydozę – rodzaj grzybicy.

Kandydozy są w szczególności znane jako „pleśniawki”, czyli białe plamy w jamie ustnej i na wargach, które szybko się rozprzestrzeniają. Pleśniawki dotykają w pierwszej kolejności niemowlęta i osoby, których system odpornościowy jest osłabiony (np. z powodu raka leczonego za pomocą chemioterapii lub przy AIDS). Ich rozpoznanie jest więc dość oczywiste, większość lekarzy nie popełnia tu błędów.

Ale w rzeczywistości, niemal całe zachodnioeuropejskie społeczeństwo jest zaatakowane przez Candida albicans, również te osoby, które nie cierpią na pleśniawki: 90% Amerykanów ma podniesiony poziom Candida albicans w jelitach; 80 milionów osób jest zaatakowanych, z czego 70% to kobiety1.

Polska zajmuje czwartą pozycję w Europie pod względem częstości występowania grzybicy stóp – ma ją niemal co drugi Polak. Co piąty cierpi na grzybicę paznokci2. Są to najczęściej kolonie Candida albicans.

Najczęściej infekcja zaczyna się między palcami stóp, gdzie pojawia się zaczerwienienie i wysypka. Stan zapalny obejmuje paznokcie stóp, potem stają się one żółte, białe… Następnie robią się grubsze, pleśnieją i w końcu odpadają.

Jest to oczywiście przerażające. Ale sytuacja jest jeszcze gorsza:

Osoby wrażliwe, proszone są o przejście do następnej części

Podrażnienia spowodowane Candida albicans powstają we wszystkich wilgotnych zakamarkach ciała, w szczególności na narządach płciowych.

W Polsce na drożdzycę chorują miliony osób. 75% kobiet jest przynajmniej raz w życiu dotknięta tym okropnym schorzeniem.

Szczególnie powszechna u kobiet jest grzybica pochwy: powodująca upławy, gęste, biało-żółtawe, o konsystencji zsiadłego mleka, przywierające do ścian pochwy i szyjki macicy. Wywołują swędzenie i pieczenie.

Nie można tego tak zostawić.

Choroba, którą należy potraktować poważnie

W przeciwieństwie do wielu chorób, w przypadku infekcji Candida albicans masz wrażenie – z wyjątkiem skrajnych przypadków – że możesz kontynuować „normalne” życie.

Wprawdzie Twoje paznokcie u stóp nie są najprzyjemniejszym widokiem, Twoje ogólne samopoczucie jest złe, masz wzdęcia i dokucza Ci silny świąd, ale udaje Ci się to złagodzić, drapiąc się, niezauważalnie dla znajomych (a przynajmniej możesz myśleć, że tego nie zauważyli, ponieważ na szczęście dla Ciebie są uprzejmi).

W większości przypadków infekcja Candida albicans nie przeszkadza Ci w pracy lub w codziennych zajęciach.

Problem polega na tym, że grzyb ten produkuje nie mniej niż 79 immunosupresantów. Są to substancje, które osłabiają Twój naturalny system odpornościowy, otwierając tym samym szeroko wrota dla poważnych chorób. Kandydoza może być przyczyną m.in. zespołu jelita drażliwego, astmy, wzdęć (bębnicy), fibromialgii i chronicznego zmęczenia.

Im więcej w Twoim ciele jest Candida albicans, tym bardziej stajesz się wrażliwy na infekcje. Twoje ciało ma coraz większy problem z pozbyciem się chorych komórek, a szczególnie komórek nowotworowych. Znany onkolog z Rzymu uważa, że grzybica jest przyczyną nowotworów3.

W ośmiu przypadkach na 100 000 Candida dostaje się do krwi i powoduje kandydemię, która kończy się śmiercią pacjenta.

Ale jako że taka możliwość istnieje, powinna stać się kolejnym powodem, dla którego zajmiesz się leczeniem swojej grzybicy i innych oznak kandydozy, jeśli je masz.

Dlatego tak ważne jest, abyś – jeśli dotknęła Cię ta choroba – zaczął się leczyć.

Większość lekarzy nie wie, jak zdiagnozować infekcję drożdżycą, nie dostrzegając jej licznych objawów. W rezultacie miliony osób walczą, nie wiedząc o tym, z niewidzialnym wrogiem.

To by było na tyle, jeśli chodzi o złe wiadomości.

Dobra wiadomość jest taka, że jeśli mi pozwolisz, to podam Ci tutaj wszystkie naturalne środki, które pomogą zrównoważyć populację drożdży i bakterii w Twoim organizmie, co pozwoli Ci skończyć z kandydozą, powodującą wszystkie te kłopoty… a nawet tragedie.

Poznać wroga, aby lepiej z nim walczyć

Candida albicans jest mikroskopijnym grzybem, inaczej mówiąc – drożdżem, który normalnie bytuje w Twoim jelicie.

Nie jest on tam jedyny. Czytelnicy „Poczty Zdrowia” wiedzą, że każdy z nas żyje z setkami rodzajów mikrobów w jelitach. Są one tak zróżnicowane, że mówimy o „florze jelitowej”, tak samo jak mówi się o „florze wodnej” lub „florze górskiej”.

Różnica oczywiście polega na tym, że w miejscu kwiatów, pnączy, drzew i alg, w Twojej florze znajdują się drożdże i bakterie.

Pozwól, że wtrącę tutaj krótką dygresję na temat różnicy pomiędzy drożdżami a bakteriami.

Nie ma co się długo nad teorią tego rozwodzić, ponieważ, nie ma to większego znaczenia w sprawie, o której Ci dziś opowiadam. Wyjaśnię więc pokrótce. I drożdże, i grzyby są organizmami jednokomórkowymi. Natomiast różnią się tym, że drożdże mają jądro komórkowe, natomiast bakterie go nie posiadają. Proszę bardzo, wcale nie jest to takie skomplikowane, ale za to jak pozwala zabłysnąć w towarzystwie…

Jak pamiętasz, Candida albicans jest drożdżem.

Wszystkie te mikroby przynoszą Ci korzyści: chronią ściany jelit, odpowiadają za trawienie pokarmów i uczestniczą w naturalnej obronie Twojego organizmu: 80% Twoich komórek odpornościowych znajduje się w jelitach.

Niestety, proza życia może czasem zakłócić tę spokojną koegzystencję. Wykorzystując kryzys, jedna z tych populacji bierze górę nad drugą. Równowaga zostaje zaburzona, pojawiają się problemy.

Wielcy winowajcy

Infekcje grzybicze pojawiają się, kiedy Candida albicans gwałtownie rozwija się w jelitach.

Normalnie, dzięki jednemu z tajemniczych cudów natury, drożdże i bakterie podlegają samoregulacji: trzymają się nawzajem w szachu, gdyż każde z nich kontroluje odżywianie drugiego: bakterie produkują kwasy organiczne, które odżywiają drożdże. Te natomiast, produkują aminokwasy i peptydy, które spożywane są przez bakterie.

Jednym słowem, potrzebują siebie nawzajem, aby żyć. Naukowcy mówią tutaj o symbiozie, z greckiego „żyć razem” i populacja Candida albicans jest zazwyczaj dobrze zintegrowana ze społecznością.

Ale jeśli zniszczysz bakterie za pomocą kuracji antybiotykowej i jeśli nakarmisz drożdże cukrami, które kochają, to one, korzystając z tego, rozmnożą się i skolonizują inne części Twojego organizmu.

Jeśli podejrzewasz u siebie atak Candida albicans z uwagi na objawy grzybicy lub jakikolwiek inne objawy, bardzo ważne, byś zajął się tym jak najszybciej.

Są sposoby na to, by jej przeciwdziałać, uzyskując szybkie rezultaty:

Naturalne leczenie kandydozy

Po pierwsze trzeba zwalczać grzyby przy pomocy dużej ilości wody utlenionej, stosowanej zewnętrznie, a także sody oczyszczonej, ponieważ Candida albicans lubi bardzo środowisko kwaśne, soda oczyszczona neutralizuje kwasy:

1. wlej do szklanki 3 łyżeczki 3% wody utlenionej, później wsyp do niej łyżeczkę sody oczyszczonej. Dodaj 260 ml wody. Wypłucz tą miksturą usta, a potem wypluj.

W trakcie tego procesu woda utleniona jest rozbijana przez enzymy śliny: jest zamieniana w tlen i wodę, pod wpływem katalazy, która znajduje się w ślinie, a także we krwi.

Następnie, wykonaj tę samą operację, ale tym razem:

2. z wyciągiem z pestek grejpfruta (Citrosept), co dokończy dzieła. Rozpuść piętnaście kropli w szklance wody. Wyciąg z pestek grejpfruta pozostanie w przestrzeniach międzyzębowych i będzie dawał efekt płukanki do ust, ponieważ Twoja jama ustna szybko zostanie zasiedlona bakteriami – pożytecznymi lub patogennymi – albo grzybami. Zarodniki grzybów są wszędzie, unoszą się w powietrzu.

3. Wreszcie, zjedz łyżeczkę jogurtu, aby stworzyć warunki sprzyjające reimplantacji pożytecznej flory bakteryjnej.

W przypadku infekcji pochwy: użyj maści cynkowej, stosując ją tylko do zewnętrznych narządów płciowych. W przypadku grzybicy pochwy zastosuj globulki dopochwowe zawierające Lactobacillus Rhamnosus (np. Lactovaginal).

Grzybica stóp: przygotuj kąpiel z wody utlenionej i sody oczyszczonej, później nanieś na całe stopy na bawełnianej watce jodynę rozcieńczoną wodą, a na końcu maść cynkową. Jako że grzyby znajdują się także w butach i na skarpetkach, przesyp je kwasem borowym.

Paznokcie: smaruj je jodyną (najlepiej w mocnym stężeniu), do momentu aż infekcja ustąpi (jod ma właściwości antyseptyczne). Jeśli Twoja infekcja jest bardzo zaawansowana, postaraj się, aby jodyna dotarła jak najgłębiej. Stopniowo oczyść paznokcie.

Leczenie u źródła

Nie wystarczy zewnętrzenie zniszczyć kolonie Candida Albicans. Trzeba przeszkodzić wzmocnieniu się grzybów i sprawić, by znów stały się mniejszością w Twojej florze jelitowej, jako że bakterie jelitowe potrzebują mikroflory grzybowej (drożdży).

Omówione już trzy sposoby pozwolą Ci wypełnić Twoje jelita florą, która jest jednocześnie probiotyczna (zasiedla przewód pokarmowy pożytecznymi bakteriami) i antygrzybicza.

Szczepy probiotyczne hamują nadmierny rozwój flory grzybiczej, regenerują prawidłową florę bakteryjną, zapewniają prawidłową równowagę między bakteriami a drożdżami.

Spośród wszystkich probiotyków dobrej jakości wybieraj proszek do rozpuszczania w szklance ciepłej wody, pij go każdego ranka na czczo, przed śniadaniem, na dziesięć minut przed jedzeniem pokarmów stałych, aby przepłynął przez Twój pusty żołądek i dotarł bezpośrednio do jelit, w chwili, kiedy Twój odźwiernik jest jeszcze otwarty (odźwiernik to „drzwi”, które zamykają żołądek na dole, by pokarmy stałe w nim zostały i były strawione. Problem polega na tym, że Twoje probiotyki są w dużej mierze niszczone, jeśli połykasz je w momencie, gdy Twój odźwiernik jest zamknięty).

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Cała prawda o chusteczkach nawilżanych

Przemywając buzię swojego dziecka markowymi chusteczkami nawilżanymi, które kupiłem w supermarkecie, zacząłem się zastanawiać, czemu zawdzięczają swoją niezwykłą skuteczność: w ułamku sekundy usuwają wszelkie zabrudzenia i zapachy!

Jak to się zwykło mówić: „jeżeli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”.

Moje prywatne śledztwo zacząłem od sprawdzenia składu widniejącego na opakowaniu. Okazał się naprawdę imponujący – obejmuje bowiem aż 22 różne substancje chemiczne. Trzynaście składników to produkty uboczne benzyny. Innymi słowy, produkt, którym codziennie po kilka razy przemywam policzki, buzię i oczy dzieci, jest bardzo zbliżony do tego, co wlewam do baku swojego samochodu (i czego „zapach” czuję przez wiele godzin, jeśli mi się rozleje).

Główny składnik, którym nasączone są te chusteczki, to ciekła parafina (paraffinum liquidum) – to ona „cudownie” sprawia, że skóra w jednej chwili staje się gładka, miękka i lśniąca.

A na czym ten „cud” polega? Otóż pokrywa ona wycieraną skórę jakby cienką warstwą plastiku, zatykając pory i blokując drogę, którą wydalane są toksyny. W efekcie, komórki skóry dosłownie się duszą, co hamuje ich podział i zaburza gospodarkę hormonalną. Niektórzy biorą te nieprawidłowości nawet za objawy raka.

Mechanizm działania tych substancji tłumaczy też, dlaczego stosowanie kosmetyków do pielęgnacji skóry (składających się głównie z parafiny) wywołuje rodzaj uzależnienia: osłabiona kosmetykami skóra wysusza się i wymaga stosowania coraz większych ilości kosmetyków, by odzyskać swój normalny wygląd.

Kolejnym istotnym składnikiem chusteczek nawilżanych jest glikol propylenowy. Jest to środek przeciwpleśniowy, wykorzystywany w produkcji poliestru oraz jako składnik płynu chłodniczego. Choć nie jest równie toksyczny co jego bliski krewny – glikol etylenowy – również i on powoduje zapalenie skóry, uszkodzenie nerek i wątroby, a także hamuje wzrost komórek skóry.

Na opakowaniu moich chusteczek widniał napis alcohol free („nie zawiera alkoholu”), co jest po prostu śmieszne dla kogoś, kto wie, że glikol propylenowy należy właśnie do rodziny alkoholi. Lista składników obejmuje także kopolimer kwasu akrylowego, heksanodiol, gliceryd kwasu kaprylowego i inne substancje wywodzące się z petrochemii. Matce Naturze z pewnością nie śniło się, że pewnego dnia ludzie zaczną masowo stosować je na buźkach swoich pociech.

Porażony swoim odkryciem postanowiłem wyrzucić te chusteczki do kosza i zdecydować się na inną markę.

Wybrałem produkt na bazie czystej wody i łagodnego aloesu, który czyści skórę niemowlęcia równie łagodnie jak czysta woda, zachowuje naturalny odczyn skóry i nie zawiera syntetycznych olejów, czyli benzyny. Tak przynajmniej napisano na opakowaniu.

Rzeczywiście, lista składników była w tym przypadku znacznie krótsza – zawierała nie 22, a jedynie 9 substancji.

Problem w tym, że był wśród nich glikol butylenowy, a co gorsze, również metyloparaben. Badania wykazują, że metyloparaben przyspiesza starzenie się skóry i w wyniku ekspozycji na słońce potęguje uszkodzenia DNA1. Jednak substancję tę podejrzewa się również o wywoływanie zaburzeń endokrynologicznych, ponieważ ma działanie podobne do estrogenów. W związku z tym, burzy równowagę hormonalną i może powodować problemy z płodnością oraz ryzyko raka, zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet.

Na szczęście dla nas samych i dla naszych dzieci naszpikowane chemią chusteczki nie są nam niezbędne do życia.

Dostępne są chusteczki ekologiczne nasączane olejkami eterycznymi niezawierającymi składników szkodliwych dla skóry lub ogólnie dla zdrowia. Jednak najlepszym sposobem na piękną skórę u dziecka jest mycie go wodą z łagodnym mydłem i właściwe odżywianie.

Najskuteczniejszą ochroną przed problemami skórnymi i wieloma innymi dolegliwościami, jaką możemy zapewnić dziecku, są przeciwutleniacze. Neutralizują one działanie wolnych rodników, czyli agresywnych cząsteczek, które niszczą ściany komórkowe, wywołują mutacje DNA i przyspieszają umieranie komórek.

Zdrowy wygląd skóry zawdzięczamy także karotenoidom i witaminie A, dzięki którym nasz niemowlak będzie miał również lepszy wzrok, a później także mniejsze ryzyko zachorowania na raka płuc czy piersi.

Dostarczając dziecku kwasu α-linolenowego (ALA) – jednego z kwasów omega-3, zawartego w oleju rzepakowym i w oleju z lnianki (rydzowym) – poprawisz nawilżenie jego skóry.

A jeśli koniecznie chcesz stosować kosmetyki, wybieraj kremy na bazie olejów roślinnych (doskonały wpływ na skórę mają oleje: palmowy, kokosowy i jojoba). Są bogate w roślinne składniki odżywcze, przeciwutleniacze (np. olej palmowy w witaminę E) oraz w aminokwasy – „cegiełki”, których potrzebuje skóra, by się regenerować, goić i rozwijać.

Wyciąg z aloesu działa na skórę kojąco i chroni przed poparzeniem słonecznym (jednak uwaga: nie wolno nieprzyzwyczajonej do tego skóry wystawać na słońce na dłużej niż dwadzieścia minut).

Również masło z mango może służyć jako nietoksyczny dla skóry krem przeciwsłoneczny.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

 

Dlaczego medycyna naturalna jest skuteczna?

wystarczy, że zainteresujesz się naturalnymi metodami leczenia, a narazisz się na zgryźliwe komentarze znajomych i lekceważące traktowanie ze strony niektórych pracowników służby zdrowia. „No dobrze, jeśli dzięki temu czuje się Pan lepiej…” – zapewne będzie to jedyny pozytywny komentarz, który usłyszysz, nawet jeżeli metody te pomogą Ci powrócić do zdrowia.

Dlaczego ludzie tak bardzo nie lubią medycyny naturalnej? Dlaczego wiecznie wątpi się w jej skuteczność?

Takie sceptyczne podejście jest zadziwiające, zwłaszcza że często reprezentują je osoby uważane za naukowców. Badania naukowe dostarczają coraz więcej dowodów na to, że docenienie leczenia naturalnego jest konieczne, aby zmienić obecny szkodliwy styl życia oraz pokonać ograniczenia, z którymi boryka się medycyna konwencjonalna.

Nasza żywność oraz warunki życia uległy pogorszeniu

Po drugiej wojnie światowej, wraz z nastaniem nowoczesnej kultury i stylu życia, znacząco pogorszyła się jakość żywności.

Przede wszystkim jemy coraz mniej warzyw, owoców i świeżych produktów, a coraz więcej mrożonek, produktów konserwowych, przekąsek oraz wysokokalorycznych potraw pozbawionych ważnych składników odżywczych (białego pieczywa, ryżu, pasztetów czy ziemniaków).

Ponadto warzywa i owoce spożywane obecnie w krajach rozwiniętych nie mają już takich właściwości odżywczych jak dawniej. Tak zwani eksperci często kwestionują to stwierdzenie, ale warto zastanowić się, dlaczego…

Donald R. Davis, współpracujący z Wydziałem Biochemii Uniwersytetu Teksasu w Austin, przeanalizował dane zbierane przez Ministerstwo Rolnictwa USA w latach 1950–1999 dotyczące zawartości składników odżywczych w 43 owocach i warzywach.

W ciągu niecałych pięćdziesięciu lat zawartość sześciu z trzynastu składników odżywczych w tych produktach zmniejszyła się (zawartość pozostałych składników pozostała bez większych zmian). I tak, zawartość trzech składników mineralnych: fosforu, żelaza i wapnia zmniejszyła się o 9 do 16%. Zawartość białka spadła o 6%, ryboflawiny – o 38%, a kwasu askorbinowego (witaminy C) – o 15%.

Badanie zawartości składników mineralnych w owocach i warzywach uprawianych w Anglii w latach 1930–1980 wykazało podobne tendencje spadkowe. Okazało się, że zawartość wapnia, magnezu, miedzi, sodu w warzywach oraz magnezu, żelaza, miedzi i potasu w owocach spadła w znaczącym stopniu. Stwierdzono, że oznacza to „narastające od pięćdziesięciu lat problemy ze składnikami odżywczymi powiązane z jakością pożywienia”.

Dietetyczka Agnès Rousseaux wyjaśnia, że wiąże się to przede wszystkim z metodami uprawy: nadużywaniem pestycydów i herbicydów oraz nawozów, które powodują szybki wzrost roślin, skracając jednocześnie czas potrzebny na przyswojenie przez nie koniecznych mikroelementów. Intensywne techniki uprawy powodują wyjałowienie gleby, dlatego też w niektórych regionach zmniejsza się ogólna zawartość składników odżywczych w roślinach.

Brian Halweil, amerykański specjalista w dziedzinie rolnictwa i żywności, uważa, że przyczyną takiego zubożenia jest konserwowanie żywności oraz wydłużenie czasu transportu. (…) Również selektywna uprawa roślin odgrywa tutaj pewną rolę. Rolnicy wolą uprawiać rośliny, które rosną szybko, dają duże plony i ładnie wyglądają. Jednakże większa wydajność oznacza zmniejszenie wydatkowania energii roślin na pochłanianie oligoelementów i zmniejszenie zawartości składników odżywczych w plonach1.

Według Jacquesa Valentina, redaktora działu dotyczącego zdrowia w portalu Gestion Santé, ten poważny problem łączy się dodatkowo ze złymi nawykami żywieniowymi oraz celowym zubożaniem niektórych produktów spożywczych takich jak chleb. Piekarze przeszli na korzystanie z mąk ubogich w składniki mineralne i w inne składniki odżywcze, ponieważ ciasto z takiej mąki łatwiej rośnie, a sam chleb ładniej wygląda2.

Jemy coraz mniej żywności wysokiej jakości, natomiast wzrosło nasze zapotrzebowanie na składniki odżywcze.

Współczesne warunki, w których żyjemy, zwłaszcza w dużych miastach (ruch uliczny, szybkość i natężenie komunikacji, hałas, zanieczyszczenie środowiska) – wywołują stres, a tym samym prowadzą do wzrostu zapotrzebowania na składniki odżywcze.

Stres jest niezbędny do przetrwania w niebezpiecznym środowisku. Zwiększa koncentrację, pozwala dostrzegać więcej szczegółów i umożliwia szybszą reakcję. Jeśli jednak staje się przewlekły, okazuje się bardzo szkodliwy dla Twojego organizmu. Zaczynasz wytwarzać hormony (kortyzol, insulinę, leptynę czy adrenalinę), które uszkadzają narządy wewnętrzne, zaburzają odnowę komórek, przyspieszają starzenie i powodują szybsze wyczerpanie zapasów witamin, minerałów i oligoelementów.

Stres może być tak intensywny i częsty, że nie umiesz już wypoczywać. Podczas krótkich okresów spokoju czy snu nie udaje Ci się na tyle zrelaksować, aby zregenerować swój organizm, odzyskać równowagę hormonalną i uspokoić emocje.

Oczywiście nie zrozum mnie źle. Nie namawiam Cię do tego, abyś zrezygnował z dobrodziejstw szybkiej komunikacji i transportu. Jednakże, aby na dłuższą metę zachować dobry stan zdrowia, musisz zmienić nawyki żywieniowe i styl życia tak, aby lepiej radzić sobie ze stresem.

Sto lat temu ludzie mieli więcej czasu na refleksję. Poruszali się głównie pieszo, konno czy na rowerach, nie mieli telefonów i długo czekali na dostarczenie listów. Mieli więc mnóstwo czasu na przemyślenia i medytację. A przy tym mieli mniej okazji do stresu.

Nasi pradziadkowie nie musieli więc aż tak bardzo przejmować się jakością pożywienia ani uczyć się technik relaksacyjnych.

Twój organizm potrzebuje podstawowych składników odżywczych

Abyś mógł poprawnie funkcjonować, potrzebujesz:

  • składników odżywczych dostarczających energii (węglowodanów pochodzących ze zbóż, tłuszczów zwierzęcych i roślinnych),
  • budulca dla Twoich tkanek, czyli białka (znajdującego się w mięsie, rybach, jajkach czy warzywach), którego brak powoduje uczucie głodu,
  • tłuszczów, których Twojeciało nie potrafi syntetyzować (niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych),
  • aminokwasów, których organizm również nie jest w stanie wytwarzać (tzw. aminokwasów egzogennych), a także
  • składników odżywczych takich jak: minerały (wapń, magnez, siarka), oligoelementy (żelazo, cynk, miedź, mangan, bor, selen, molibden itp.), witaminy (A, B, C, D, E, K) oraz inne bioaktywne mikroelementy, które możesz pozyskać tylko z pożywieniem.

Wszystkie te składniki są niezbędne do tego, aby w Twoim organizmie zaszły tysiące różnych reakcji enzymatycznych, których celem jest regeneracja wszystkich tkanek w układzie pokarmowym, oddechowym, mięśniowo-szkieletowym, sercowo-naczyniowym, nerwowym, odpornościowym, hormonalnym itd.

Jednakże Ty sam nie wykryjesz niedoborów tych składników tak szybko, jak braku substancji energetycznych czy białek. Nie odczujesz bowiem wtedy niczego, co przypominałoby głód. Z czasem niedobór ten spowoduje spowolnienie i rozregulowanie najważniejszych procesów zachodzących w Twoim organizmie. Z kolei zaburzenia tych procesów mogą przyczynić się do zwiększenia Twojej podatności na stres, przemęczenie i infekcje oraz nasilić wiele objawów takich jak uczucie niepokoju, bezsenność, osłabienie mięśni, bóle, skurcze mięśni, dolegliwości ze strony układu pokarmowego, tachykardia, zawroty głowy, migreny, złe samopoczucie i depresja. Niestety, na ogół lekarze nie interpretują tych objawów jako wyniku niedoborów żywieniowych.

Niedobory mają poważne konsekwencje

Niedobory żywieniowe pogłębiają się na przestrzeni lat, aż pewnego dnia stwierdzasz, że cierpisz na którąś z wymienionych chorób: chorobę zwyrodnieniową (artrozę czy osteoporozę), cukrzycę, chorobę układu krążenia, chorobę autoimmunologiczną, np. nowotworową, czy też na zaburzenia neurologiczne takie jak choroba Alzheimera.

Jednakże rzadko wiążesz stan Twojego zdrowia z jakością pożywienia.

Statystyki wykazują bezprecedensowy wzrost zapadalności na choroby przewlekłe wśród Europejczyków. Na przykład aż dziewięć milionów Francuzów (czyli jeden na sześciu ubezpieczonych) otrzymuje obecnie pełne świadczenia rentowe ze względu na chorobę przewlekłą. Choroby przewlekłe oznaczają najczęściej ciężkie schorzenia, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie.

Badania prowadzone na egipskich mumiach pochodzących z czasów starożytnych wykazały, że w tamtym czasie nowotwory należały do rzadkości. Natomiast podczas badań prowadzonych na szkieletach z epoki paleolitu (z plemion łowiecko-zbierackich) stwierdzono, że nasi przodkowie nie cierpieli ani z powodu próchnicy, ani osteoporozy.

W dzisiejszych czasach można zaobserwować, że wśród plemion, które nie przejęły zachodniego stylu życia, zapadalność na choroby częste w krajach uprzemysłowionych jest bardzo niska. I tak Innuici nie cierpią niemal wcale na choroby układu krążenia. Maorysi z Nowej Zelandii, nawet ci w bardzo zaawansowanym wieku, nie wiedzą, co to artroza. Nastolatkowie z tradycyjnych plemion Amazonii czy Nowej Gwinei nie cierpią z powodu trądziku, a Japończycy z wyspy Okinawa z łatwością dożywają setki…

Właśnie na tej podstawie osoby zajmujące się medycyną naturalną (zwaną także medycyną integracyjną, ponieważ zazwyczaj łączy ona metody stosowane w medycynie konwencjonalnej z alternatywnym podejściem opartym na metodach naturalnych i odpowiedniej diecie), stwierdzają, że istnieje związek pomiędzy niedoborem składników pokarmowych i ogólnym brakiem równowagi w naszym życiu a zwiększającą się liczbą osób cierpiących na choroby przewlekłe (czyli choroby cywilizacyjne takie jak depresja, astma, cukrzyca, zespół jelita drażliwego, zapalenie nerek, choroby serca, artroza, reumatoidalne zapalenie stawów, osteoporoza, choroby nowotworowe).

Nowe wyzwania stojące przed medycyną współczesną

W krajach uprzemysłowionych dwie osoby na pięć umierają na choroby układu krążenia, a jedna osoba na cztery choruje na raka. Mimo że oczekiwana długość życia wzrosła o 20 lat od czasów II wojny światowej, to długość życia „w dobrym zdrowiu” nie zmieniła się od lat siedemdziesiątych. Ponadto po raz pierwszy w historii współczesnej długość życia nowego pokolenia będzie krótsza niż długość życia pokolenia je poprzedzającego.

Medycyna konwencjonalna przyczyniła się do zwalczenia wielu chorób zakaźnych i uratowała wiele osób w sytuacjach nagłego zagrożenia życia (zawał, udar, wirusowe zapalenie wątroby, zatrucia, wypadki drogowe itp.).

Jednakże obecnie „postępy” czynione w ramach medycyny konwencjonalnej nie są w stanie pomóc nam w leczeniu nowych chorób.

Współczesna medycyna skupia się na tym, aby utrzymać jak najdłużej przy życiu osoby w bardzo złym stanie zdrowia. W wielu przypadkach uporczywe leczenie chemiczne lub wielokrotne zabiegi chirurgiczne są niczym innym jak sztucznym przedłużaniem życia. I często prowadzą z kolei do częściowej lub całkowitej niezdolności do samodzielnego funkcjonowania, a także sprawiają ból (głównie ze względu na skutki uboczne) oraz są bardzo obciążające dla systemu ubezpieczeń zdrowotnych.

Pacjenci nie zyskują na tym „postępie” nic lub prawie nic, ale dzięki temu w szpitalach tworzy się nowe miejsca pracy. Jednak niewątpliwie najbardziej zyskują sprzedawcy leków dopuszczonych do obrotu przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych.

Co więcej, coraz rzadziej odkrywa się nowe związki chemiczne, które mogłyby pomóc w leczeniu różnych chorób. Większość „nowych” leków pojawiających się na rynku to po prostu zmieniona formuła starszych lekarstw, zmodyfikowana tak, by można było je sprzedać drożej ze względu na ochronę patentową. Leki te powstają więc ze względów finansowych, a nie dlatego, że mają innowacyjne właściwości lecznicze.

Możemy zatem stwierdzić, że medycyna konwencjonalna znalazła się w impasie, a wręcz przeżywa kryzys.

Odpowiedź medycyny naturalnej (integracyjnej)

Praktycy i obrońcy medycyny naturalnej wiedzą, że istnieje związek pomiędzy przewlekłym niedoborem składników pokarmowych, niezdrowym stylem życia (w tym stresem, brakiem odpowiedniej aktywności fizycznej i problemami ze zdrowiem psychicznym) a wzrostem zapadalności na choroby przewlekłe.

Starają się więc leczyć choroby, likwidując ich przyczyny, a nie objawy. Dążą do zmiany nawyków żywieniowych pacjenta, zreformowania jego stylu życia, czasami zalecając odpowiednie suplementy diety. Stosują naturalne metody i produkty, które nie są toksyczne dla organizmu pacjentów i nie powodują żadnych niepożądanych skutków ubocznych. Dzięki temu pacjenci nie są narażeni na ryzyko związane z zabiegami chirurgicznymi ani na działanie syntetycznych leków alopatycznych.

Medycyna naturalna jest idealnym dodatkiem do konwencjonalnych metod leczenia, ponieważ odgrywa znaczącą rolę we wzmacnianiu odporności, zmniejszaniu natężenia skutków ubocznych leków i przyspieszaniu procesu leczenia.

Musimy pamiętać, że medycyna naturalna skupia się na zapobieganiu. Jest ona co prawda skuteczna w leczeniu wielu, nawet poważnych chorób, jednakże jej głównym celem jest przekazanie ludziom, co należy robić i jak się odżywiać, aby nie chorować.

Więcej szacunku

Medycyna naturalna nazywana jest także medycyną „holistyczną” (z greckiego „holis”, czyli „cały”), ponieważ bierze pod uwagę całego człowieka: ciało, umysł i duszę.

Pacjenci nie są postrzegani jako zbiór poszczególnych fragmentów, które należy poddać leczeniu z osobna. Wręcz przeciwnie: muszą uświadomić sobie, że są odpowiedzialni za swój stan zdrowia, poznać działanie swojego organizmu i mechanizmy, które wywołują choroby.

Celem medycyny naturalnej jest uświadomienie pacjentom, że muszą sami umieć znaleźć odpowiedni lek w zależności od swojego stylu życia, temperamentu i potrzeb.

Dlatego jest to medycyna odpowiedzialna, w ramach której praktykujące ją osoby towarzyszą pacjentowi, nie stosując żadnych zabiegów, których nie rozumieją. Pacjent zaś nie musi być bezwzględnie posłuszny.

Wiąże się z tym bardzo ważny fakt, o którym należałoby informować, wieszając wielki baner na siedzibie Ministerstwa Zdrowia: w przypadku naturalnych metod leczenia terapii medycyny naturalnej, a szczególnie tych związanych ze zwalczaniem stresu, nie można stosować metod sprawdzających skuteczność konwencjonalnych sposobów leczenia czy lekarstw, czyli badań klinicznych prowadzonych metodą podwójnie ślepej próby. Podczas badań kliniczno-kontrolnych ani pacjent, ani lekarz nie wiedzą, czy otrzymują badany lek czy placebo. Badający mogą więc swobodnie przekonywać o tym, że skuteczności medycyny naturalnej nie da się udowodnić i że nie może ona być traktowana naukowo, ponieważ nie da się jej wtłoczyć w ramy badań klinicznych prowadzonych metodą podwójnie ślepej próby!

Medycyna spersonalizowana

Wyniki badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych wykazały, że osobista relacja terapeuty czy lekarza i pacjenta może mieć pozytywny wpływ na proces zdrowienia3.

W obecnym systemie opieki zdrowotnej lekarze pracują jakby taśmowo i poświęcają pacjentom kilka do kilkunastu minut podczas wizyty, co odbija się negatywnie na ich relacji z pacjentem i zmniejsza szanse na wyzdrowienie.

Medycyna naturalna uznaje oczywiście fakt, że nowoczesne techniki, takie jak obrazowanie czy analizy laboratoryjne, są kluczowe w celu zdiagnozowania choroby i zaplanowania leczenia. Jednakże bardzo ważne jest to, aby lekarz nie stał się jedynie technikiem interpretującym podawane elektronicznie dane. W medycynie naturalnej nadal najważniejsze jest dokładne badanie pacjenta na etapie diagnozy oraz podczas samego leczenia.

Dzięki temu lekarz może nie tylko zaobserwować objawy występujące u pacjenta, ale także wysłuchać jego historii, dowiedzieć się, jak rozwijały się objawy choroby, czy wreszcie po prostu osłuchać pacjenta. Kiedyś lekarze uczyli się nawet polegać na zmyśle smaku czy zapachu. Obecnie nowoczesne techniki stosowane w medycynie powodują zwiększenie dystansu pomiędzy lekarzem a pacjentem, co może prowadzić do stawiania błędnej diagnozy i przeprowadzania nieodpowiednich zabiegów.

Tak więc medycyna naturalna nie jest praktykowana przez osoby „irracjonalne”. Czerpie ona ze źródeł medycyny i pozwala na potraktowanie pacjenta jako całości, co sprawia, że w rzeczywistości jest to niezwykle zaawansowany rodzaj medycyny. To prawdziwa szansa na zapobieganie chorobom i wyleczenie ich, nawet w tych przypadkach, w których medycyna konwencjonalna jest bezradna.

Należy zachować krytyczne podejście

Oczywiście należy podchodzić do medycyny naturalnej jak najbardziej krytycznie i uważać na sekty. Medycyna naturalna obiecuje wiele, ale nie jest w stanie wyleczyć wszystkich chorób. Nie wolno przerywać lub modyfikować stosowanego dotychczas leczenia bez konsultacji z lekarzem.

Musisz też pamiętać, że, jak wspomniałem wcześniej, medycyna integratywna nie zajmuje się nagłymi przypadkami. W takich sytuacjach uratowanie życia jest możliwe tylko wtedy, gdy wezwiesz karetkę pogotowia czy straż pożarną i zastosujesz standardowe sposoby postępowania i leczenia uznawane w medycynie ratunkowej.

Suplementy diety wprowadzone na rynek światowy warte są aż 25 miliardów dolarów, więc nie wolno zapominać, że wiele osób zaangażowanych w ich produkcję i sprzedaż ma na względzie własne zyski, a nie zdrowie swoich klientów. Należy więc dokładnie sprawdzać informacje dotyczące każdego suplementu diety, który zamierzasz zażyć, nawet jeśli jest to najzwyklejsza witamina C.

Ogólnie rzecz biorąc, nie wolno rezygnować z wizyty u specjalisty (lekarza lub terapeuty). Osoby praktykujące medycynę naturalną nie mogą też zalecać odkładania na później wizyty u specjalisty czy stosowania terapii zalecanej przez pracownika służby zdrowia.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.

Zapomniane remedium na raka

jest rok 1890, noc w Nowym Jorku. Doktor William Coley przewraca się z boku na bok w swoim łóżku, nie może spać. Wczoraj temu młodemu 28-letniemu chirurgowi po raz pierwszy zmarła pacjentka. Była nią Elizabeth Dashiell, umarła na raka kości. Coley został z poczuciem winy i bezradności…

Wczesnym rankiem wychodzi z domu. Lecz zamiast, tak jak zwykle, udać się do szpitala New York Cancer Hospital, w którym pracuje, postanawia pojechać do Yale. Do dużego uniwersytetu, znajdującego się o dwie godziny drogi pociągiem na północ od miasta, w sąsiadującym stanie Connecticut. Yale miał już wtedy światowej renomy wydział medyczny. Biblioteka uniwersytecka gromadzi archiwa na temat wszystkich poznanych dotąd chorób, dokładnie opisujące przypadki milionów chorych.

W tej niezwykłej kopalni wiedzy Coley będzie szukał informacji o przypadkach tzw. mięsaka, podobnych do tego, który zabił jego pacjentkę. Mięsak to rodzaj nowotworu. Coley ma nadzieję znaleźć przypadki wyzdrowień wśród pacjentów z takim samym nowotworem, jak u jego pacjentki. Jest bowiem przekonany, że istnieje gdzieś terapia, która mogła ją uratować.

Ponad dwa tygodnie poszukiwań. Na próżno. Przekopał się przez kilogramy zakurzonych dokumentacji, jednak wszędzie znajdował takie samo zakończenie: pacjent zmarł. I gdy już tracił nadzieję i prawie odpuścił, któregoś wieczoru odkrył coś zdumiewającego.

Tajemnicze wyzdrowienie

Doktor Coley natrafił na przypadek, który (o czym jeszcze wtedy nie wiedział) zrewolucjonizuje leczenie raka. Znalazł bowiem pełną dokumentację medyczną mężczyzny, u którego mięsak w tajemniczy sposób zniknął, po tym, jak mężczyzna zachorował na chorobę zakaźną. Tą chorobą była róża – niegroźna choroba, która w dzisiejszych czasach już praktycznie nie występuje. Jest to zakażenie skóry wywołane przez bakterię (paciorkowca) Streptococcus pyogenes. Objawia się dużymi, czerwonymi plamami, występującymi najczęściej na nogach, czasem na twarzy. Zakażeniu często towarzyszy gorączka.

Niedługo po zachorowaniu na różę mięsak u tego pacjenta zniknął. Coley szukał innych podobnych przypadków i w archiwach znalazł takich wiele. Niektóre przypadki były sprzed kilkuset lat. Nowotwór (mięsak) znikał po zwykłym zakażeniu skóry!

Znalazł również informacje o tym, że inni pionierzy medycyny, jak Robert Koch (odkrywca słynnych prątków Kocha wywołujących gruźlicę), Ludwik Pasteur czy Emil von Behring, lekarz niemiecki i laureat Nagrody Nobla z dziedziny medycyny w 1901 r., również zaobserwowali przypadki zachorowań na różę, które zbiegały się w czasie ze spontaniczną regresją nowotworów.

Przekonany, iż nie mógł to być przypadek, Coley postanowił jednemu ze swoich pacjentów chorych na raka gardła dobrowolnie podać bakterię wywołującą różę. Eksperyment przeprowadzono 3 maja 1891 roku. Pacjentem był mężczyzna o nazwisku Zola. Nowotwór cofnął się błyskawicznie, a stan zdrowia pana Zoli znacznie się poprawił. Wrócił do zdrowia i żył jeszcze 8 i pół roku!

Doktor Coley stworzył szczepionkę składającą się z martwych bakterii, a więc mniej groźnych. Nazwano ją toksyną Coleya. Mieszankę tę podawano poprzez iniekcję, aż do wywołania gorączki. Zaobserwowano, że ten sposób był skuteczny również na przerzuty nowotworowe.

16-latek wyleczony z raka

Pierwszym pacjentem, któremu podano toksynę Coleya, był młody chłopak, John Ficken, 16-latek z rozległym guzem w jamie brzusznej. 24 stycznia 1893 r. otrzymał pierwszy zastrzyk, a następne dostawał co 2–3 dni. Mieszankę wstrzykiwano bezpośrednio w guza. Po każdej iniekcji występowała wysoka gorączka… i guz się zmniejszał. W maju 1893 r., czyli cztery miesiące później, guz był pięciokrotnie mniejszy. W sierpniu był już praktycznie niezauważalny. John Ficken został całkowicie wyleczony z raka (zmarł 26 lat później na zawał).

W jaki sposób to odkrycie zduszono w zarodku?

Toksyna Coleya zderzyła się jednak z groźną konkurencją. Pojawiły się bowiem urządzenia do promieniowania radioaktywnego (radioterapii), łatwiejsze do wprowadzenia na skalę przemysłową.

Coley także zaopatrzył się w dwa urządzenia do radioterapii. Jednak szybko doszedł do wniosku, że ich skuteczność jest niższa. Z sukcesem podawał więc swoją toksynę przez 40 lat, aż do swej śmierci w 1936 roku.

Następnie rynek opanowała chemioterapia, świetny biznes, który sprawił, że o toksynie Coleya – środku prostszym, bezpieczniejszym, a także dużo tańszym – zapomniano.

Toksyna Coleya wychodzi z ukrycia

Na szczęście historia nie zakończyła się na tamtym etapie. W 1999 roku naukowcy o otwartych umysłach zajęli się archiwami pozostawionymi przez Coleya. Porównali swoje wyniki z wynikami najnowocześniejszych terapii przeciwnowotworowych. Okazało się, że wyniki Coleya były lepsze!

To, co doktor Coley robił wówczas dla chorych na mięsaka, było skuteczniejsze niż to, co my dzisiaj robimy dla chorych cierpiących na tę samą chorobę – oświadczył Charlie Starnes, naukowiec z Amgen, jednej z pierwszych światowych firm z dziedziny biotechnologii, współpracującej z Narodowym Instytutem Raka we Francji (Institut National du Cancer).

Połowa pacjentów Coleya chorujących na mięsaka żyła dziesięć lub więcej lat od rozpoczęcia leczenia. Najnowsze obecnie terapie osiągają taki wynik u 38% pacjentów. Wyniki pacjentów Coleya chorych na raka nerek i raka jajników również były dobre.

Wielka nadzieja dla chorych na raka

Obecnie amerykańska firma MBVax podjęła dalsze badania nad toksyną Coleya.

Mimo że firma jeszcze nie przeprowadziła badań na szeroką skalę, niezbędnych, żeby móc wprowadzić produkt na rynek, w latach 2007–2012 z terapii skorzystało 70 osób.

Rezultaty były na tyle dobre, że napisano o nich w grudniu 2013 roku w znaczącym czasopiśmie naukowym „Nature”1.

Osobami, które mogły skorzystać z tej niezalegalizowanej jeszcze terapii, byli chorzy na raka w stadium terminalnym. Wśród nich były osoby z czerniakiem, chłoniakiem, z guzami złośliwymi piersi, prostaty czy jajników. Zwykle w szpitalach pozwala się osobom w bardzo trudnych sytuacjach stosować innowacyjne terapie, których pozostałym osobom się odmawia.

Mimo, że te nowotwory były w końcowym stadium, toksyna Coleya spowodowała zmniejszenie się guzów w 70% przypadków, a w 20% przypadków zupełną remisję, jak podaje MBVax.

Problemem, z którym zmaga się dziś ta firma, jest to, że, aby przeprowadzić próby na dużą skalę, czyli takie, jakich wymaga aktualne prawo, oraz, aby stworzyć jednostkę do produkcji zgodną z normami europejskimi i północnoamerykańskimi, potrzebny jest na to budżet w wysokości setek milionów dolarów!

To, co było możliwe w 1890 roku w gabinecie zwykłego nowojorskiego lekarza działającego z poczuciem misji, dzisiaj stało się prawie niemożliwe w naszym technologicznym świecie, zduszonym przez regulacje prawne.

Mam nadzieję, że któremuś z naukowców uda się znaleźć właściwe argumenty, aby przekonać ekspertów z komisji nadających kierunek służbie zdrowia. Aby umożliwić postęp i ratować życie ludzkie potrzeba trochę odwagi i swobody. Wątpię jednak, że rządzący nami biurokraci łatwo to zrozumieją.

źródło: www.pocztazdrowia.pl

Artykuł został udostępniony i opublikowany na prośbę i za pośrednictwem mamy Liliany.